No to się doczekałam. Przy prywatnej liście opowiadań-“kandydatów” do tegorocznego Zajdla liczącej w tej chwili kilkanaście pozycji dostałam nagle jak obuchem tekstem, który do piątki, na listę pewniaków trafił z marszu, dzisiaj.
Krótko mówiąc, jest tak:
W ramach akcji #ZewZajdla, promującej lekturę polskiej fantastyki i świadome głosowanie na jej najważniejszą przyznawaną przez fanów nagrodę, polecam na tym blogu, w krótkich notkach, te opowiadania, które mnie się szczególnie w 2020 podobały i które sama rozważam jako kandydatury do umieszczenia na mojej własnej liście. Głosuje się, jak w zeszłym roku, online, przy pomocy specjalnego formularza. Na obecnym etapie zgłaszamy nominacje – do pięciu opowiadań i powieści, które, naszym zdaniem, zasługują na wyróżnienie.
Dzisiaj, niespodziewanie, piszę o opowiadaniu autorki, która tak naprawdę reklamy nie potrzebuje. Marta Kisiel ma nie tylko kilka nominacji do Nagrody Zajdla i dwie wygrane za opowiadania – ma też od wielu lat, co najmniej od 2010, oddaną grupę fanów i fanek, ma dość nieprzeliczone nagrody za swoje książki dla dorosłych i zwłaszcza dla dzieci, w tym roku w dorobku doskonale przyjęty komiczny kryminał… Jej opowiadanie ma ogromne nagrodowe szanse nawet bez wsparcia niszowego bloga.
Ale nie mogę o nim nie napisać, choć staram się pisać te Zajdlowe notki raczej o autor(k)ach mniej jeszcze znanych. Bo ten tekst mnie, przyznam, wbił w ziemię.
Uwaga: dalsza część analizy zawiera spojlery. Przejdź na koniec (po drugiej ilustracji), po krótką bezspojlerową rekomendację.

Harde baśnie to kontynuacja świetnie przyjętej Hardej Hordy, z tekstami tym razem przetwarzającymi baśniową klasykę. Opowiadanie Marty Kisiel nie jest jedynym wartym uwagi w tym zbiorze, ale jest – no, znakomite. Koncepcyjnie i wykonaniem.
Kisiel wychodzi, jak pisze w swoim małym odautorskim komentarzu, od pojedynczej sceny z baśni braci Grimm – tej o dziecku, które nawet zza grobu musiało doczekać się chłosty rózgą w wyciągniętą nad grobem dłoń, by zaznać spokoju. Ten krótki tekst dziś wydaje się porażająco okrutny: któż dzieci tak bije, zwłaszcza zmarłe, że powtórzę niedokładnie za wieszczem? Jest w nim jednak jakiś rodzaj strasznej, pierwotnej sprawiedliwości, tej samej, która każe duchom dzieci w Dziadach błagać o dwa ziarnka gorczycy, bo za słodko im, mimo przedwczesnej śmierci, było w życiu, by mogły wejść do nieba.
Och, ale ten tekst nie jest o dzieciach. On jest, przy wszelkich różnicach między tym, przeciw komu bohaterowie Mickiewicza i Kisiel zawinili, o widmie złego pana.
Kisiel realizuje zadanie, jakie stawia antologia – napisz nową baśń, zakorzenioną w starych – w sposób, moim zdaniem, błyskotliwy. Wychodząc koncepcyjnie od sceny w której dłoń winnego (winnej, w tym przypadku) wystaje z grobu, wskazując, gdzie jest pochowana ta, która nie spocznie w spokoju, autorka wplata w swój tekst także inne klasyczne motywy rodem z baśni, w tym przede wszystkim opowieść o zmiennokształtnej żonie. Jest takich historii w korpusach baśni wiele, i czasem, czytając je, zastanawiamy się: po co było Andersenowskiej Elizie wracać do męża, który omal jej pod wpływem intryg nie spalił na stosie, nie uwierzył w jej historię? Czy naprawdę sądziła, że to się nie powtórzy? Kolejny motyw, jaki się tu pojawia, to kobieta zmuszona do milczenia – przysięgą, jak wspomniana bohaterka Dzikich łabędzi, albo i przemocą. Jaśnie pani – biała jak śnieg, czerwona jak krew, czarna jak bez, scharakteryzowana wizualnie jak królewna Śnieżka, którą też przecież swoisty a niechciany pakt życia i śmierci związał z łanią, serce której przyniósł myśliwy złej królowej – pani snująca się w rozpaczy po nieużytkach i ponurych zakątkach jak Andersenowska Eliza, to kobieta, której wyrwano język, jak mitycznej Filomeli. Magiczną przemocą wyrwana ze swojego świata dziewczyna-łania zostaje żoną jaśnie pana – i zobaczcie, jak świetnie autorka ogrywa tu kolejne klasyczne literackie tropy: skojarzenie ofiary z lasem, naturą, dzikością, samotnością, krzywdą. Krzywda, wyrządzona pani, jest dojmująca i wielostronna: wyrwano ją magią lalki-motanki z jej stanu zmiennokształtnej, uczyniono żoną, zmuszono do podporządkowania się ludzkim zasadom, a potem zdradzono, okaleczono i niesłusznie skazano na śmierć, nie dając prawa do obrony.
To jest tekst, który skojarzyłabym, koncepcyjnie i ideowo, tak z klasyczną, grecką tragedią, jak z ludową pieśnią. W jego centrum stoi temat krzywdy słabych i niewinnych – krzywdy, wyrządzanej im przez możnych tego świata, takich jak jaśnie pan. Tymi krzywdzonymi są przede wszystkim kobiety, dwie główne bohaterki, ta umarła i ta wiecznie żywa; i popatrzcie, jak efektownie Marta Kisiel buduje między nimi paralelę, opartą na powtórzonej tytułowej frazie. Po raz pierwszy idzie, powtarzał wiatr pada na początku pierwszej części tekstu, w odniesieniu do widmy Hyczki. Po raz drugi pojawia się na początku części ostatniej i wtedy idzie, powtarzał wiatr odnosi się do bezimiennej pani-łani, która przyszła zza grobu, przyzwana po należną jej pomstę.
Świetnie wybrzmiewa ta paralela między bohaterkami w zestawieniu ich losów: obydwie wezwane przez pana, obydwie nie-całkiem-ludzkie, obydwie zabite za nic – i obydwie przywrócone do życia, jedna zmartwychwstała siłą swojej natury i potęgą magicznej rośliny, łączącej ten świat z tym drugim, druga przez tę pierwszą przyprowadzona z zaświatów. To nie jest świat, w którym łatwo być kobietą, zwłaszcza – nie-arystokratką, obojętne, czy jest się młodą żoną, która straciła miłość męża, czy starą, pozornie kruchą wysłanniczką śmierci.
Po drugiej stronie mamy krzywdziciela, jaśnie pana, pięknego i pysznego i ufnego w swą bezkarność, a obok niego – współwinowajczynię, tę prawdziwą panią wioski. Zwodzi nas tu autorka, ech, zwodzi: kiedy pierwszy raz słyszymy o zarazie, która pozabijała dzieci w wiosce, pada także informacja, że grabarz pochować musiał i jaśnie panią. Dopiero podczas odczynianego przez Hyczkę rytuału dowiemy się, że tą pochowaną z szacunkiem była pani matka, nie żona – ludzka dama, a nie zmiennokształtna z lasu, która na dodatek nie urodziła panu syna. A jeszcze później poznamy, że jaśnie pani, w odróżnieniu od swojej nieszczęsnej synowej, owszem, jak najbardziej była czarownicą, i to skuteczną, uroki motała wyjątkowo biegle, no ale kto by chciał karać prawdziwą damę za to, za co na śmierć skazuje się zwykłe kobiety?
Zdawało się wam, że wiecie o mnie wszystko, choć wiedzieliście, tyle, co nic, mówi Hyczka do pana, zanim wymierzy mu sprawiedliwość, i to jest niezwykle prawdziwe i niezwykle symptomatyczne, bo przecież część winy pana i jego matki polega na tym, że robią tylko to, czego sami pragną i naprawdę nie obchodzi ich reszta świata. I za tę pychę, za tę hybris, oboje zapłacą, tak jak płacą za nią Kreon czy Edyp czy Jazon, bo jak po tamtych, przyjdzie po nich bezlitosna sprawiedliwość, wcielona w postać naznaczonej, istniejącej w pół drogi między życiem a śmiercią kobiety.
Wspomniałam wcześniej o pieśni ludowej – w tekście Kisiel wyczuwa się bardzo wyraźnie podobną mentalność, jak znana z takich właśnie tekstów. Hyczka, główna bohaterka, jest widmą. Wyraźne są w tym słowie skojarzenia zarówno z widmem, jak i z wiedźmą. Widma jest sługą sprawiedliwości, a jej zadaniem jest odprawianie rytuałów wokół zmarłych, a konkretnie – wokół skazańców; uspokajanie ich dusz i odsyłanie w zaświaty, by nie szkodziły żywym i nie szukały zemsty.
No chyba, że to zemsta jest sprawiedliwa. A to jest dokładnie ten przypadek. Hyczka, wiedząc, że za to zapłaci, i domyślając się, że ceną będzie jej życie, decyduje się mimo to na poszukiwanie sprawiedliwości dla okaleczonej, niesłusznie oskarżonej, w majestacie prawa zamordowanej pani. Za to spotka ją śmierć z ręki pana, który zakłada, że jeśli pozbędzie się świadków, nikt nie odkryje, co zrobił.
I tu się myli, i u następuje wstrząsająca i znakomicie napisana scena kary, kiedy z zaświatów wracają obie zamordowane i przynoszą ze sobą tę okrutną sprawiedliwość, taką, jaką znamy z ludowej tradycji, ale i z II części Dziadów, gdzie duchy zamęczonych sług bezlitośnie dręczą widmo swego złego pana.
Z ludowej tradycji wywodzi się także postać pomocnika i towarzysza Hyczki, Pokraka. Kisiel używa tej postaci, bardzo zresztą umiejętnie, dla przełamania dominującego w tekście elegijno-tragicznego nastroju. Pokrak wyraża się sarkastycznie, z prostym ludowym humorem, by nie rzec – prostacko, świat ocenia trzeźwo i bez jakichkolwiek sentymentów, a o ludziach opinię ma jak najbardziej niską. Jego głos przypomina tonem wypowiedzi z ludowych tekstów, nie tylko pieśni, także z opowiastek i dowcipów o sowizdrzalskim charakterze.
A jak już jesteśmy przy Pokraku, to powiedzmy jeszcze parę słów o tym, jak bardzo mocno zanurzony jest świat tego tekst w naturze. Hyczka nosi imię rośliny, czarnego bzu, zakorzenionego w polskiej, i nie tylko, kulturze jako rośliny o potężnych magicznych mocach, korzeniami sięgającej zaświatów, koroną – nieba. To jej używa się w rytuałach uspokajających dusze ofiar kata i to spod jej korzeni powstanie wskrzeszona Hyczka, wcielenie zemsty za krzywdę swoją i nie swoją. Mity i legendy związane z bzem, są w tekście Kisiel wszechobecne i posługuje się ona nimi w subtelny, ale jednocześnie bardzo znaczący sposób. Czarny bez nie jest jednak jedyną magiczną rośliną przywołaną w tym opowiadaniu – mamy w nim przecież także, w bardzo ważnej roli, mandragorę. Kisiel robi do niej aluzje na kilku poziomach, odwołując się i do legend związanych z jej narodzinami, i z tym, jak powstaje, a także – z mitem mandragory jako żywej istoty.
Powiedzmy jeszcze na koniec w paru słowach coś o stylu opowiadania – bo Kisiel jest znana z bardzo rozpoznawalnego stylu, lekko komicznego, aluzyjnego, opartego na słownych skojarzeniach i nieco przywodzącego na myśl, chwilami, pisarstwo Joanny Chmielewskiej. Tu jest inaczej, choć uważni czytelnicy rozpoznają tu ton, który u Kisiel już się pojawiał, jak w opowiadaniu “Jawor” z poprzedniego tomu Hardej Hordy: ton archaicznej pieśni, rozlewny, oparty na powtórzeniach, na stałych epitetach (jaśnie pan, cud-małżonka, cud-skóra), na archaicznych rytmach prawie-poetyckich wypowiedzi, kontrapunktowanych współcześniej i odważniej stylistycznie zaprojektowanymi, choć też poetyckimi passusami (porównajmy frazę taką jak grała piszczałka, grała tęskną melodię o strachu, bólu i śmierci z passusem takimi, jak powietrze pachniało już mrozem i zimą, śniegiem i niedostatkiem. Te poetyckie frazy zestawione są z kolei z prostszą, mniej poetycką narracją trzecioosobową i ostro skontrastowane z wypowiedziami Pokraka – a wszystko to tworzy harmonijną i szalenie efektowną całość.
Ten tekst dał mi rzeczywiste poczucie katharsis – odebrałam go emocjonalnie, przede wszystkim ze względu na to, jak czysto wybrzmiewa w tekście idea sprawiedliwości – archaicznej, strasznej, bezlitosnej, ale też nieuchronnej. Trafiła tym tekstem Kisiel w moją wrażliwość bardzo mocno – mam wrażenie, że mam tu do czynienia nie tylko z kandydaturą do Zajdla, ale z tekstem, który trafi na moją listę klasyki polskich opowiadań fantastycznych.

GDZIE ZNALEŹĆ: w tomie Harde baśnie, wydanym przez SQN i dostępnym zarówno w postaci papierowej, jak i elektronicznej.
ZA ILE: Dostępne w rozmaitych zestawach w sklepie SQN, od 55 PLN/ ebook. Ta wysoka cena i trudność dostępu (książkę sprzedaje oficjalnie tylko sklep SQN) to chyba główna bariera dostępności tego tekstu.
DLA KOGO: Dla osób lubiących poważną, dramatyczną fantasy i niebanalne retellingi baśni. Dla osób szukających niebanalnych postaci i ciekawie ujętych motywów folklorystycznych. Paradoksalnie, także dla tych, których nie przekonuje na co dzień proza Marty Kisiel, z jej komicznymi bohaterami i specyficznym stylem, bo ten tekst, choć też stylistycznie mocno naznaczony indywidualnością autorki, jest jednak zupełnie inny – to jest dobry punkt, od którego taka osoba może zacząć zapoznawanie się z pisarstwem autorki.