Ten blog, ostatnimi czasy, żyje zrywami: długo go nie ma, potem przychodzi moment, że piszę, raz, drugi, trzeci, a potem znowu zapadamy, blog i ja, w pisarską hibernację. Nie, wcale mi się to nie podoba, ale też nie, nie bardzo wiem, jak z tym walczyć. Tym razem szczęśliwie do pisania zmusiła mnie perspektywa nominacji Zajdlowych, połączona z dodatkową motywacją, jaką było ukazanie się, pod koniec 2022, antologii, która jest bodaj czy nie najlepszą i najrówniejszą w dotychczasowym dorobku Fantazmatów. W Światłach na niebie – będącej w założeniu antologią o UFO, czyli o wszelkiego rodzaju Niezidentyfikowanych Obiektach Latających – w zasadzie nie ma słabego punktu, moim zdaniem: wszystkie opowiadania trzymają równy poziom. Jednocześnie jest to antologia bardzo zróżnicowana, zarówno stylistycznie, jak i gdy chodzi o wybrane przez autorki i autorów konwencje (i nie, SF nie dominuje). Z tego też powodu, zamiast pisać całościową recenzję, postanowiłam raczej przyjrzeć się wszystkim tekstom po kolei.
Uwaga: tak jak inne tomy Fantazmatów, także Światła na niebie dostępne są do pobrania za darmo na stronie projektu.
Uwaga 2: Recenzje są w założeniu niskospojlerowe (to znaczy co najwyżej podpowiadają ogólny kierunek, typu “to jest kryminał SF” albo te rozwiązania akcji, które są punktem wyjścia (“Akcja dotyczy wojny rebeliantów z Imperium”). Ale jak komuś przeszkadza każda forma informacji o tekście, to lepiej nie czytać 🙂

Michał Brzozowski: Robaczywe miasto
Imponujący wyjściowym pomysłem tekst, osadzony w alternatywnym świecie, w którym lęki, problemy i choroby psychiczne są powodowane przez jak najbardziej fizyczną przyczynę – swoiste pasożyty myśli, dostające się do organizmu, gnieżdżące w mózgu. Brzozowski używa tego konceptu do zbudowania świata, a następnie wpisuje go w gatunkowe ramy de facto thrillera, trochę medycznego, trochę niemal-politycznego. Kosmitów brak, ale niezidentyfikowane obiekty latające na niebie jak najbardziej są. Klimat jest ciężki, weirdowy, z elementami body horroru, a na końcu zostajemy z niepokojącym pytaniem: czym jesteśmy i co nas tworzy? To nie jest klasyczna SF z kosmitami, ale za to jest to naprawdę znakomity tekst. A fani klasycznej SF muszą się uzbroić w cierpliwość: zanim dojdziemy do takiego mniej więcej prawdziwego UFO, minie trochę czasu…
Jerzy Bogusławski: Niepodważalny dowód, niezachwiana wiara
Tekst Bogusławskiego robi coś, co ja osobiście bardzo lubię – wrzuca nas od początku in medias res, w świat pełen niekoniecznie od razu zrozumiałych nazw i niezbyt na pierwszy rzut oka jasnych reguł. Wkrótce z tego początkowego celowego chaosu wyłania się kluczowy motyw: czytelny konflikt między religią a nauką w świecie zdecydowanie innym od naszego, choćby ze względu na obecność swoistych para-magicznych zdolności, wykazywanych przez niektórych. W tę rzeczywistość autor wpisuje historię bohaterki o znaczącym imieniu Werita, rodzinnie uwikłanej w konflikt między uczonymi a wyznawcami Wieloboga, choć wyraźnie opowiadającej się po jednej ze stron. Konwencja de facto steampunkowa, ale chwilami bliska fantasy, dobrze się w tym tekście sprawdza i daje autorowi szanse do popisania się nieprzeciętną wyobraźnią.
Anna Maria Wybraniec: Aberracja mrozowiska
Nastrojowe opowiadanie Wybraniec stoi z jednej strony weirdowo niesamowitym pomysłem, wykorzystującym pozornie naturalny fenomen (przymrozki były i dziesięć, i dwadzieścia lat temu, a wcześniej to nawet Bałtyk zamarzał, jak mówi bohaterom opowiadania urzędnik) do opowiedzenia subtelnej, ale nasyconej cichą grozą historii nastoletniej Oli i jej brata, dorastających gdzieś na polskiej prowincji w domu z sadem. Sad należał w połowie do ich nieżyjącego ojca, ale za chwilę cały stanie się własnością stryja, który w zamian za to obiecał zająć się coraz bardziej oddalającą się od rzeczywistości wdową po bracie. Ale Ola potrafi – a przynajmniej tak się wydaje – robić dziwne i straszne rzeczy z mrozem…
Niesamowitość wkrada się tu do świata powoli, ze śmiercią jednych owadów i pojawieniem się innych, z cichym wyrastaniem kwiatów mrozu na drzewie w miasteczku. Ogromną część sukcesu opowiadanie to zawdzięcza faktowi, że Anna Maria Wybraniec fantastycznie operuje nastrojem i bardzo efektownie pisze: opowiadanie jest pięknie napisane, a niektóre frazy zostają w pamięci długo po lekturze.
Łukasz Krukowski: Doświadczenie umarłego miasta
Bardzo mi się podoba w tym opowiadaniu narracja: niespieszna, trochę staroświecka pierwszoosobowa opowieść, jak w klasycznych opowiadaniach grozy. Tu nastrój chwilami niemal gotycki mocno zmieszany jest niesamowitością spod znaku weird fiction. Dziwaczny dom, który odwiedza narrator, odbywające się tam absurdalne rytuały, smugi świateł na niebie i nie do końca zrozumiałe, zagadkowe zachowanie narratora w martwym mieście – to wszystko intryguje i wciąga, choć też ostrzega, że fabuła niekoniecznie będzie podążać za logiką naszej rzeczywistości. To kolejny w zbiorze tekst zdecydowanie skłaniający się w stronę estetyki i klimatu weirdu, tu często ocierającej się o surrealizm – zupełnie inny od opowiadania Anny Marii Wybraniec, ale równie satysfakcjonujący.
Sebastian Zarębski: Karły stoją na ramionach gigantów
Dla Zarębskiego to chyba debiut w publikacji książkowej, choć nie papierowej, ale jego teksty pojawiały się wcześniej m. in. na forum Nowej Fantastyki, skąd je znam – i właśnie dlatego mogę powiedzieć o tym debiutującym autorze, że warto zwrócić na jego twórczość uwagę. Zarębski ma bowiem niezwykłą wyobraźnię i umiejętność kreowania fantastycznych i pełnych rozmachu wizji. Jednocześnie u Zarębskiego często są one nie do końca dookreślone, wiele elementów jego skomplikowanych światów pozostawione bywa czytelnikowi do dopowiedzenia. Dostajemy w efekcie tekst trudny, wieloplanowy, umieszczony w jakiejś wersji przyszłości. Wiele elementów z tej przyszłości jest rozpoznawalne – Kraków, siostry zakonne w szpitalach, ludzkie emocje i uczucia, szarpiące bohaterką – ale wiele wydaje się nie tyle futurystycznych, co obcych, z niezrozumiałego porządku rzeczywistości. Nad Krakowem – gdzie nieuleczalnie chore osoby umieszcza się w hypnosie, czymś w rodzaju wirtualnej rzeczywistości (?) – wiszą fizycznie niemożliwe obiekty, wysłane przez Chmurne Imperium, obcych, z którymi kontakt jest niemożliwy. Ale czy naprawdę aż tak o wiele bardziej zrozumiała jest narratorka, którą, jako czytelniczka, podejrzewam o jakiś rodzaj psychicznych zaburzeń, i która przestaje brać leki? Ile z tego, co widzimy jej oczyma, dzieje się naprawdę, a ile jest przefiltrowane przez jej specyficzną wrażliwość, zwłaszcza po tym, jak dotknęła ją trauma? To nie jest łatwy tekst, i dla wielu osób może być męczący ze względu na to, ile dopowiedzeń wymaga od czytelnika, ale moim zdaniem warto po niego sięgnąć i warto śledzić karierę autora.
Jakub Rewiuk: Dokąd odeszli psiogłowcy
Jakub Rewiuk jest… młody. I wiem, w momencie, kiedy postanowił pisać i publikować, przestaje to być istotne, bo od tej pory jest autorem, o którym recenzent nie musi wiedzieć nic, by rozmawiać o jego tekście. Ale jednak, nie mogę opędzić się od myśli, że jego opowiadania (nie tylko to, ale także na przykład wybitne IMHO „Cykbumszsz” z zeszłorocznej antologii Granice nieskończoności) są niezwykle dojrzałe jak na dzieła ledwie dwudziestolatka.
„Dokąd odeszli psiogłowcy” to pierwszy w tym tomie przykład czegoś, czego chyba można było się po nim spodziewać, czyli dość klasyczne SF. Mamy tu sporo elementów typowych dla tej konwencji: pierwszy kontakt, obcą planetę, kolonizację pozaziemskich światów, androidy, technologię kosmiczną… Te motywy wplecione zostały w fabułę, która z kolei ma wiele elementów typowych dla innej konwencji, a mianowicie dla czarnego kryminału (bo mamy i rodzaj śledztwa, i zleceniodawcę, i nieco zmęczonego życiem, przybitego bohatera dobrego w tym, co robi, i nawet kogoś w typie femme fatale). A jednocześnie – także ze względu na to, od kogo okazuje się pochodzić kosmiczna sonda, znak pierwszego kontaktu – jest w tym tekście jeszcze jedna warstwa, a mianowicie refleksja nad tym, kim są tak naprawdę obcy, albo raczej, czym jest obcość. A przez to także – czym jest swojskość, czym jest dom, uczucia, życie. Literacko i językowo to najbardziej klasyczny z dotychczasowych tekstów w zbiorze, ale to nie znaczy, że mniej ciekawy.
Krzysztof Rewiuk: Madonna z UFO. Palimpsest
Mieliśmy Rewiuka-syna, zaraz po nim mamy Rewiuka-ojca, współnagrodzonego (wraz z Krzysztofem Matkowskim) Zajdlem za opowiadanie „Święci z Vukovaru” (2020). Jest to więc autor doświadczony i z dorobkiem, co widać zresztą w samym tekście. „Madonna z UFO” ma niewątpliwie najlepszy pierwszy akapit w tym zbiorze, natychmiast łapiący uwagę czytelnika (Latający spodek wyłonił się z ciemności w czwartek, siedem po wpół do szóstej. Miał niecałe trzy centymetry szerokości, centymetr wysokości i lekko przekrzywiony lewitował na prawo od głowy Matki Boskiej), a potem… cóż, nie jest gorzej.
Wychodząc od w zasadzie obyczajowej opowieści, dziejącej się na dwóch planach czasowych – historii malarza i modelki w renesansowej Italii oraz profesora historii sztuki i młodej uczonej we współczesnych Włoszech – Rewiuk snuje niespieszną, nastrojową opowieść o powstawaniu i dziejach zagadkowego obrazu. Podczas konserwacji, spod czarnego tła renesansowej Madonny wyłania się niebieskie niebo, a nim coś, co wygląda jak UFO. Jasne, mówi profesor, to pewnie anioł, ale kiedy zaczynają się badania i rozwija opowieść, wiele rzeczy okazuje się nie być tym, czym się wydają: bo ani czarne tło nie jest tłem, ani – co wiemy z drugiej warstwy narracyjnej – Madonna nie jest tak do końca Madonną, ani UFO nie jest z kosmosu. Tekst Rewiuka wygrywa nastrojem, klimatem nie tylko odtworzonych historycznych realiów, ale też tym, jak mówi o miłości. To jest z kolei tekst najdalszy od tego, czego się w tym tomie można było spodziewać, a jednocześnie – jak najbardziej do niego pasujący.
Magdalena Manuszak: Podarunek
W opowiadaniu Manuszak mamy z kolei około-cyberpunkowe klimaty: androidy, wredną korporację badawczą, narratorkę, która ma z tąż korporacją na pieńku i miasto przyszłości. Są też elementy SF, konkretnie rodzaj obcego artefaktu, kryształu, który daje dodatkowe umiejętności i zdolności, a z którym może zespolić się tylko niewielka część populacji, a między tymi, co mogą, i tymi, co nie, narastają zarówno nierówności, jak i nienawiść. Jedynym, który przeżył pierwsze spotkanie z obcym, był przyszły założyciel wrednej korporacji (a obcy artefakt spadł, a jakże, na Antarktydzie, bo gdzieżby indziej). Narratorka była kiedyś ofiarą eksperymentów związanych z kryształami, co dało jej, powiedzmy, rodzaj supermocy, ale też raz na zawsze zdefiniowało jej uczucia wobec korporacji TERG-a (mordercze). W momencie rozpoczęcia akcji musi jednak swoje emocje odłożyć przynajmniej chwilowo na bok, jako że czeka ją śledztwo związane z bardzo podobnymi eksperymentami jak te, które robiono na niej…
To jest fabularnie, konstrukcyjnie i stylistycznie bardzo klasyczny tekst. Jednak, jako że przy tym napisany jest sprawnie, a fabuła, choć chwilami przewidywalna, wciąga, stanowi naprawdę przyjemną lekturę, mimo że świat, jaki ukazuje, do przyjemnych nie należy.
Kamila Regel: Schizma
Powtórzę to, co mówiłam już kilkakrotnie: Kamila Regel jest autorką IMHO najlepszego polskiego opowiadania SF, napisanego w XXI wieku, i jest nim znane na razie tylko w wersji z forum NF „Siedem wrót ki-gal”. W „Schizmie” Regel robi to, co wychodzi jej znakomicie, a mianowicie konstruuje opowieść mocno zahaczoną w mitycznej narracji. Tym razem jej punktem wyjścia jest historia dziejąca się gdzieś zapewne w Ameryce Południowej (skoro mamy w niej jaguary i pancerniki), w nieokreślonym, mitycznym czasie. Osią konfliktu jest pojawienie się wysłannika – niebios? Bóstw? Obcych? – i wrażenie, jakie robi to na przedstawicielach plemienia: starej szamance, młodej dziewczynie, która jakoś potrafi się z Obcym porozumieć, wreszcie – pragmatycznym wodzu. Niewiele się tu dzieje – to zdecydowanie tekst skupiony na rozważaniach i dysputach, nie na szybkiej akcji – i nie ma oczywistych, prostych rozwiązań. Jest za to niezwykły klimat i urok wolno toczącej się opowieści o zmianie, której nie można uniknąć.
Dariusz Skrzydło: Czas milczenia i czas mówienia
Dariusz Skrzydło napisał pozornie (!) lekkie opowiadanie, osadzone w dziwacznej, post-ZSRR, putinowskiej rosyjskiej rzeczywistości, potraktowanej sarkastycznie i bez sentymentów, a jednocześnie – z aluzjami i odwołaniami do rosyjskiej literackiej klasyki, a jest to stylistyka, w której ten autor czuje się dobrze. Skrzydło ma sprawne pióro (przprszm), umie pisać w sposób, który sprawia czytającym przyjemność także na poziomie stylistycznym – przez ten tekst, mimo całych litanii barwnych przekleństw, czytelnik po protu płynie, co jakiś czas podśmiewając się w kułak. Fabularnie niby jest klasycznie – Obcy, znalezisko w tajdze, tzw. radzieccy naukowcy i ich technologie, a nad wszystkim złowrogi cień NKWD i polityczne gierki – ale także i tu mamy gry z klasyką fantastyki (świat uczonych jak z Bułyczowa, ale wredniejszy, cień pomysłów braci Strugackich), zza których co jakiś czas wychyla się bezlitosna pięść politycznego totalitaryzmu. Znakomicie się to czyta, od lekkiego początku do lodowato ponurego końca.
Tytułem podsumowania i nawiązania do wspomnianej wcześniej Nagrody Zajdla; to jest naprawdę, moim zdaniem, udany zbiór i nie mam żadnych wątpliwości, że któreś z opowiadań z tego zbioru trafi na moją własną listę nominacji.