“Ja, legenda”

Idea stojąca za serią darmowych antologii i zbiorów opowiadań, wydawanych przez Fantazmaty, jest bardzo cenna. Z jednej strony coraz trudniej o debiut (w tym konkretnym przypadku – w ramach szeroko pojętej fantastyki). Z drugiej – czytelnikom wcale nie jest łatwo dotrzeć do ciekawych opowiadań, bo owszem, publikują je niektóre czasopisma papierowe i internetowe, ale w stosunkowo niewielkich ilościach, a i o zbiory opowiadań coraz trudniej. Tegoroczny sukces zbioru Harda horda to raczej wyjątek niż reguła. W takiej sytuacji idea, by udostępniać czytelnikom obszerne (i dodajmy, redaktorsko i edycyjnie bardzo starannie przygotowane) zbiory opowiadań autorów debiutujących bądź młodych stażem, jest naprawdę cenna. Zwłaszcza że – powiedzmy to sobie od razu – Ja, legenda zawiera kilka opowiadań naprawdę bardzo dobrych, a całość trzyma równy poziom.

Zacznijmy może od kawałka historii i kawałka wyznania na początek. Antologia powstała jako owoc konkursu ogłoszonego na forum fantastyka.pl i tam też można (lub można było) przeczytać pierwotne wersje opowiadań. To może być całkiem ciekawe – zobaczyć, jak z pomysłu, czasami literacko nie do końca oszlifowanego, albo z pierwszego szkicu rodzi się gotowy do publikacji tekst. W większości przypadków znałam obie wersje opowiadań z antologii i obserwowanie, co się w nich pod wpływem pracy z redaktorem zmieniło, było szalenie ciekawe. Skądinąd, jeżeli jest się (no nie oszukujmy się, jak ja) aspirującym autorem lub autorką, warto zrobić sobie takie ćwiczenie nawet na jednym tekście: pozwala to uzmysłowić sobie, że dobry redaktor nie jest wrogiem pisarza, a wręcz przeciwnie – może pomóc oszlifować pomysł  i pozwolić opowiadaniu rozwinąć skrzydła.

Przy tej okazji – obiecane wyznanie i disclaimer w jednym: znam część autorów, osobiście lub wirtualnie. Trudno, żeby było inaczej, polskie środowisko piszących i czytających fantastykę nie jest ogromne, a mnie się w różnych miejscach zdarzało udzielać. Wolę to jednak powiedzieć wprost – dlatego, że zamierzam sporo osób chwalić. Ale to nie są pochwały dla kolegów i koleżanek (a w jednym przypadku – dla osoby, z którą zdarza mi się pisarsko współpracować)  – to są pochwały uczciwie, moim zdaniem, zasłużone.

Legendę otwiera „Babel z moich snów” Alicji Janusz, tekst fantasy z ciekawym pomysłem na magię powiązaną z muzyką. Autorka umieszcza epizod z dziejów swojej bohaterki na tle alternatywnej, magicznej Europy (i kawałka Bliskiego Wschodu), wpisując dzieje młodej uczennicy maga-artysty, Audrey, w barwną historię klątwy i zemsty. Muzyka-magia jest najmocniejszym zdecydowanie punktem tego tekstu,  efektowny jest też nastrój, który udało się autorce wykreować. Mniej przekonują mnie relacje między postaciami i w ogóle ich psychologia – a że niewiara zawiesza mi się na twiście, który wprowadza rozwiązanie akcji, fabularnie tekst  mnie nieco rozczarował. Niemniej, umiejętności kreowania klimatu i pomysłowości światotwórczej nie można Alicji Janusz odmówić.
Generalnie pomysły na kreowanie światów fantastycznych to jest mocna strona tej antologii. Podobnie jest w „Zakrzywieniu czasozefiru” Kamila Kuliga, gdzie dwaj bracia-uczeni z mniej więcej naszego świata trafiają do rzeczywistości o obcej, innej fizyce. Ciekawszy zresztą w tym tekście wydaje się opis zasad budowy tego świata niż jego rzeczywistości – może po prostu na mnie jako czytelniczce sprawdza się założenie, że im więcej pozostawione wyobraźni, tym lepiej uzupełnia ona braki w pisanym tekście – ale autorowi udało się stworzyć niebanalne i żywe postacie braci-uczonych i umiejętnie wykreować napięcie między nimi. 
Efektownym konceptem są  też Płynne Formy w „Sercu szwajcarskiego bohatera” Weroniki Seliman, gdzie wybraną perspektywą sporej części narracji jest spojrzenie oczyma obcej – także na poziomie czysto biologicznej organizacji – rasy, a raczej czegoś, co się nią wydaje. Spaceoperowy klimat – opuszczone statki, dziwne obce rasy, kosmiczne konflikty, ożywione SI  – jest tu tłem dla oryginalnie opowiedzianej historii konfliktu, w którym „walczący” nie do końca zdają sobie sprawę nie tylko z tego, jakie będą konsekwencje ich zaangażowania, ale nawet, tak naprawdę, z kim walczą. Autorka stara się oddać obcość Płynnych Form także na poziomie językowym, kreując elementy mowy i wybierając nietypowe formy gramatyczne dla swoich postaci. Subiektywnie, czegoś mi w tym opowiadaniu zabrakło na poziomie czysto emocjonalnym, ale odmówić mu solidnego warsztatu i pomysłu nie można.     
Spaceoperowy w charakterze jest także „Status ofiary ściśle reglamentowany” Jerzego Bogusławskiego, ale tu z kolei to imaginarium służy nie tyle kreacji efektownego obcego świata czy rasy, a skonstruowaniu skomplikowanej fabuły, odnoszącej się do zagrożeń i zjawisk znanych jak najbardziej i z naszego świata, w tym przede wszystkim kwestii wojny hybrydowej i jej skutków, a wśród nich – konsekwencji  dla pojedynczego człowieka, który znalazł się na celowniku władzy. Bogusławski nie boi się eksperymentów formalnych – rozbija narrację nagłówkami, fragmentami oficjalnych wypowiedzi i tym podobnymi konstrukcjami, w ten niebanalny sposób wprowadzając kolejne, dodatkowe elementy świata przedstawionego. Przy czym stwierdzenie, że chyba nie o światotwórstwo w tym tekście chodzi (a przynajmniej nie jest to pierwszy cel), nie zmienia faktu, że wizja tegoż świata w opowiadaniu Bogusławskiego jest intrygująca i bogata.

Udaną wariacją na temat space opery jest „Louise” Magdaleny Wilk, gdzie pozornie dość typowa akcja – rozbitkowie na groźnej, śnieżnej planecie – umieszczona w znanych z klasyki gatunku dekoracjach (statki kosmiczne, opuszczone kosmoporty, ucieczki i strzelaniny, ponury półświatek) jest w interesujących sposób skontrapunktowana wiarygodnym opisem relacji między tytułową bohaterką a towarzyszącym jej obcym, którego przez sporą część akcji bierzemy za kogoś innego, niż to, czym się ostatecznie okazuje. 

„Jestem legenda” Marzeny Zawierskiej jest z kolei opowiadaniem, w którym obraz naszej rzeczywistości – bardzo konkretnej, inspiracja dla postaci himalaisty jest oczywista od pierwszego jego pojawienia się – z kreacją fantastycznego świata górskich istot i ich cywilizacji. Muszę przyznać, że jest to tekst, który podobał mi się zdecydowanie najmniej z całego zestawu: ani nie przekonuje mnie postać sportowca i jego motywacje, ani cywilizacja anaeredów, małych a dobroczynnych stworków w postaci podobnej do myszek, nie intryguje (a ich nie najlepiej wymyślony język tylko do tego niezadowolenia się dokłada). Tekst  wydaje mi się pęknięty, niespójny: z jednej strony wzniosła (aż do przesady) walka himalaisty z górą, której postanowił nie odpuścić – górą, dodajmy, de facto upostaciowaną, z drugiej – puchaty, bajkowy świat gumisiopodobnych anaeredów i ich dylematy, czy ludzie ich polubią, czy nie. To chyba jedyne opowiadanie zbioru, w którym nie znalazłam nic, co by mnie w jakimś choćby stopniu, jak czytelniczkę, porwało czy zaintrygowało.

Nie wszystkie jednak teksty antologii skupiają się kreowaniu obcych, fantastycznych światów czy istot. Ja, legenda jest zbiorem mocno eklektycznym pod względem gatunkowym i zawiera opowiadania formalnie i koncepcyjnie bardzo się od siebie różniące – a wiele z nich zakłada wplecenie elementu fantastycznego w realia mniej lub bardziej przypominające nasz świat. Tak jest zresztą w przypadku najlepszych, moim zdaniem, tekstów w zbiorze: „Kroków Komandora” Agnieszki Fulińskiej, „Fischerköniga” Krzysztofa Rewiuka i „Szóstej minuty na językach” Krzysztofa Matkowskiego.  

„Kroki Komandora” i „Fischerkönig” mają sporo wspólnego, zarówno gdy chodzi o koncepcję, jak i o osadzenie w czasie i przestrzeni. Obydwa zderzają fantastyczne elementy ze światem dziewiętnastowiecznej Europy – i obydwa używają jako punktu odniesienia opery. W opowiadaniu Rewiuka to operowe skojarzenie jest świadomie umieszczone wewnątrz świata przedstawionego: bohaterami są Ludwik II Bawarski i Lohengrin, mistyczny rycerz z opery pod tym samym tytułem, a muzyka Wagnera pełni funkcję łącznika pomiędzy światami: to jej odtworzenie sprowadza rycerza z zamku Graala na smutny bal na dworze szalonego króla. Lohengrin jest tu zresztą w roli podobnej raczej do Parsifala, tytułowego bohatera innej opery Wagnera: pojawia się, nie rozumiejąc świata dookoła i nie wiedząc, co to za miejsce i jaka ma w nim być jego rola, a przychodzi nie tyle po to, by ratować króla (jak Lohengrin operową Elzę), co by przynieść mu paradoksalnie i dziwacznie rozumiane wybawienie i odkupienie.

O ile Rewiuk swoim tekstem wpisuje się w tradycję wpisywania fikcyjnych i fantastycznych wyjaśnień w wątki kluczowych historycznych wydarzeń – tradycję sięgającą co najmniej Aleksandra Dumasa – o tyle „Kroki Komandora” Agnieszki Fulińskiej postacie z pierwszych stron historii mają raczej w tle. Na pierwszym planie jest postać nie tyle fikcyjna (pan hrabia ma swój historyczny pierwowzór), co mocno sfikcjonalizowana i w dużym stopniu wykreowana przez autorkę. To opowiadanie bodaj najciekawsze w zbiorze, gdy chodzi o sposób prowadzenia narracji. Nie dość, że w postaci André Pontisa dostajemy punkt widzenia nie tylko mocno niewiarygodny, ale i będący przy tym czarnym charakterem, to na dodatek autorka wpisała w swój tekst dwie postacie, które stanowią jego – a przy tym swoje nawzajem – zwierciadło. Nemezis Pontisa jest Człowiek z Tulonu – ale przecież ludzi z Tulonu jest w tym tekście dwóch: jednym jest, jak się nietrudno z tekstu domyślić, Napoleon Bonaparte, drugim – enigmatyczny inspektor Vidocq. Obaj bohatera mniej lub bardziej realnie prześladują, z oboma się zestawia i w jakiś dziwny sposób z oboma przegrywa, choć ma za sobą wsparcie jakiegoś rodzaju siły zła, o Lovecraftowskim raczej niż szatańskim rodowodzie. To nie jest łatwy w odbiorze tekst – skomplikowanej narracji towarzyszy spora porcja historycznej i kulturowej erudycji, a konstrukcja tekstu oparta jest o aluzje do Don Giovanniego Mozarta – ale warto się w niego zagłębić.

Trzecie z najbardziej przeze mnie cenionych opowiadań zbioru to „Szósta minuta na językach” Krzysztofa Matkowskiego. „Szósta minuta…” jest swoistą wariacją na temat low fantasy, gdzie w bardzo codziennym, współczesnym świecie, pełnym celebrytów, tabloidów i trollingu – pojawiają się czarodzieje. Ba, pojawia się wojna czarodziejów – a raczej prywatna wojenka tytułowego bohatera, Czarka Marnego, z tajemniczym wrogiem. W tej wojnie, owszem, walczy się na magię – ale też korzysta się z plotkarskich czasopism, portali internetowych i walki na plotki. Matkowski, co udowodnił już w innych swoich opowiadaniach, ma ogromną wyobraźnię i duży talent do kreowania fantastycznych, zatrącających chwilami o groteskę zderzeń naszego realnego świata z Niesamowitym. Także i w tym tekście – opowiadaniu o małych, zwykłych ludziach władających (na nieszczęście swoje i innych) całkiem sporą magią, ta sztuka mu się udaje.

Wśród tekstów w zbiorze pozytywnie wyróżnia się także „Nowy gracz na rynku many” Sylwii Finklińskiej, brawurowo żeniący rosyjskie, wojenno-gangsterskie klimaty ze światem, który w pierwszej chwili wygląda jako mariaż postapo z cyberpunkiem, ale w rzeczywistości okazuje się mieć sporo wspólnego z pokrętną i dziwaczne rozumianą fantasy. Finklińska ma świetny słuch językowy – tak dialogi, jak i narracja w tym tekście płyną, są barwne i potoczyste, a przy tym, przy całej mnogości rusycyzmów i przekleństw, uwodzą czytelnika rytmem i stylistyczną urodą. Koncepcyjnie ten tekst też jest efektowny i pomysłowy, a poza tym – jako jeden, tak naprawdę, z nielicznych w zbiorze – świetnie związany z tytułowym byciem legendą.

„Instrukcja obsługi drzwi/Latać jak ptaki” Łukasza Skonecznego ma szalenie ambitny i oryginalny pomysł wyjściowy. Jeśli dobrze rozumiem autorskie intencje, to zmiana magnetosfery Księżyca ma wywołać zmianę magnetosfery Ziemi, a co za tym idzie – możliwość stworzenia nowego paradygmatu myślenia, możliwość blokowania różnego rodzaju dewiacji i problemów psychicznych i tym podobne. Niestety, między Strefą 51, żartami z nazwisk i tajnych agentów, tragedią rodzinną bohatera, znikającym i pojawiającym się menelem, problemami z finansowaniem badań na uczelni, testami na pedofilach i kanibalach a panem Twardowskim na kogucie ten znakomity pomysł nieco się gubi – podwójny tytuł to dopiero początek komplikacji w tym tekście. Na tej pizzy, że tak powiem, jest nieco za dużo dodatków – każdy smaczny, razem nieco, hmmm, dezorientujące i chaotyczne. 

Tekstem opartym na jednym efektownym pomyśle jest „Rdza” Justyny Maciny, w której tajemnica rdzawej substancji, która zaczyna pokrywać wszystko w okolicy, jest w warstwie fabularnej zestawiona z zagadką bohatera-narratora: po co chodzi on do lasu, zawsze w jedno i to samo miejsce? Po co, jak sam mówi, kopał tam dół? I jaki ma to związek z ulegającym na jego oczach przemianie światem? To niepokojący i intrygujący tekst, od którego trudno było mi się oderwać.      

Jest w zbiorze Ja, legenda trochę opowiadań dających łatwo wpisać się w konkretne konwencje fantastyczne. Należy do nich na przykład udane i efektowne postapo „Clean  up & Go” Michała Pięty, dziejące się w schronie, w którym atomową zagładę przeżyła grupa pracowników zatrudnionej przez armię firmy sprzątającej.  W nurcie postapo mieści się też intrygujący „Deszczowy żołnierz” Filipa Laskowskiego, w którym życie ocaleńców w dziwacznym, przefiltrowanym przez skrzywioną percepcję bohaterów świecie jest pretekstem nie tylko do opisu otaczającej ich rzeczywistości, ale i do subtelnego i wiarygodnego zarysowania łączących te tak bardzo od siebie różne osobowości więzów. Opowiadanie wyróżnia się dodatkowo bardzo efektownym stylem i pomysłową metaforyką; świetnie mi się je czytało. Z kolei „Kilka rzeczy do zrobienia” Krzysztofa Górskiego łączy pewne elementy sztafażu postapo ze space operą: akcja, która w pierwszej chwili wydawała mi się umieszczona w odradzającej się po upadku cywilizacji, dzieje się tak naprawdę w kosmosie, na skolonizowanej przez ludzi planecie, na której zjawienie się człowieka ewidentnie przyspieszyło ewolucję lokalnego gatunku. Gdybym jeszcze, czytając, mogła uwolnić się od fabularnych skojarzeń z Jak wytresować smoka

Obok takich dość łatwo definiowalnych gatunkowo opowiadań w zbiorze jest także kilka tekstów niemożliwych do prostego przypisania. Wyróżniają się tu przede wszystkim filozofująca „Dzwoneczek i klub solipsystów” Michała Brzozowskiego – inteligentny, sarkastyczny i pozornie łatwy w lekturze mini-traktacik o kwestii bytu i niebytu, oraz „Karpia dzień, czyli JaFonowi wypaplane” Dariusza Skrzydło. Ten ostatni tekst, odważny językowo i formalnie („słuchamy” nagrań narratorki, wystylizowanej na groteskową dresiaro-blacharę), jest, paradoksalnie, konserwatywną dystopią, którą poznajemy przez monolog postaci, która też okazuje się być trochę czym innym, niż się wydaje… Pewne elementy groteski i sporo satyry widać także w „Zwykłym szarym Heniu i korpoprzyjacielu” Mateusza Hengiera, opowiadaniu, które skupia się na ponurej w gruncie rzeczy historii człowieka uwikłanego w kontrolującą wszelkie aspekty jego życia pracę (i to pracę kontrolera biletów!).   

Przy lekturze „Siódmego dnia” Michała Woźnego towarzyszyły mi natomiast skojarzenia z Kantyczką dla Leibowitza – tekst Woźnego jest zapisem ostatnich chwil przed (odwołanym) końcem świata, widzianym z punktu widzenia upadającego kościoła katolickiego. Opis niewidomej dziewczyny-papieżycy i jej doznawania świata jest literacko bardzo ładny i z dużą wyobraźnią opisany – choć ciekawe postaci i intrygujący świat aż by się prosiły o rozszerzenie; chętnie bym poznała powieść z tego świata, nie tylko niedługie opowiadanie. Pozostałam natomiast nieprzekonana przez „Skalę wartości” Miłosza Śmiałka – może przez fakt, że działał mi na nerwy główny bohater, może przez narrację w czasie teraźniejszym, za którą nie przepadam, a może dlatego, że przez sporą część tekstu mamy do czynienia ze szkolną opowiastką o młodym buntowniku, przeplataną równie szkolną analizą fragmentów Hamleta, a fantastyczność (i niesamowitość, choć tak naprawdę mocno metaforyczna) pojawia się dopiero w końcowej części tekstu.

Lekko parodystyczna „Farsa” Michała Puchalskiego, odwołująca się do dobrze znanego nurtu tworzenia pastiszów i parodii arturiańskich opowieści (jak by to powiedzieć, Jankes na dworze króla Artura ukazał się w 1889…) jest tekstem bardzo sprawnie napisanym, ale nie wywołała we mnie jakichś szczególnych emocji. Lepiej czytało mi się podobną w założeniu, tyle że opartą na wątkach z klasycznych baśni, „Jedną długą noc” Katarzyny Szymonik, gdzie literackie i baśniowe bohaterki spotykają się na blokowisku w dzisiejszych Kielcach. Obydwa te opowiadania fabularnie nie porywają i są dość przewidywalne i nieco za długie, ale bohaterki Szymonik wydały mi się ciekawsze od rycerzy i czarodziejów Puchalskiego. Baśniowe inspiracje widać także – obok innych motywów – w nierównej, ale obiecującej „Dzikusce” Michała Stachnika, która zaczyna się od trzęsienia ziemi: szalenie efektownej literacko, a doświadczanej przez jedną z bohaterek wizji Jezusa niosącego krzyż; potem niestety zamienia się w starannie literacko napisaną, ale fabularnie przewidywalną i przez to rozczarowującą kronikę życia rodziny wilkołaków, z ukłonami w stronę baśni o Czerwonym Kapturku i pojawiającymi się postaciami braci Grimm. Szkoda, początek zapowiadał trochę inne opowiadanie – co nie zmienia faktu, że będę śledzić kolejne teksty tego autora.  

A jak już mowa o tekstach, które mnie nie zachwyciły – zalicza się do nich „Sztuka Gordiana del Monte” Marka Betlejewskiego, bo ileż średnio pomysłowych koncepcyjnie wariacji na temat Portretu Doriana Graya skrzyżowanego z Draculą i okraszonego z lekka umoralniającym finałem można w życiu przeczytać? Trzeba jednak autorowi przyznać, że tekst jest bardzo sprawnie skomponowany i napisany barwnym językiem – do mnie jako czytelniczki nie trafił, ale odmówić mu solidnego warsztatu nie można. Sprawna językowo i kompozycyjnie jest też „Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki” Łukasza Kulińskiego, zdradzająca swoje inspiracje już mottem z Dyla Sowizdrzała de Costera, ale żeby ją w pełni docenić, trzeba by lubić ten rodzaj parodii, a nie jest to stylistyka, za którą bym przepadała: jestem w stanie wytrzymać dość ograniczoną ilość dowcipów o pupie, kupie i kradzeniu cnoty, a w tym tekście jest ich mnóstwo.

Generalnie, zbiór Ja, legenda jest bardzo zróżnicowany – zarówno tematycznie, koncepcyjnie, gatunkowo, jak i gdy chodzi o realizację tytułowego motywu. Są teksty, które opierają się na idei bycia/stawiania się/ pragnienia stania się legendą (jak przykładowo „Nowy gracz na rynku many”, „Kroki Komandora” czy „Dzwoneczek i klub solipsystów”), ale zdarzają się i takie, gdzie motyw ten potraktowany jest pretekstowo. Co ważniejsze, opowiadania w zbiorze trzymają, moim zdaniem, solidny i równy poziom. W tak obfitej kolekcji zawsze oczywiście znajdą się takie teksty, które zrobią na konkretnym czytelniku większe wrażenie, i takie, które przekonają mniej, ale Ja, legenda nie zawiera ani jednego tekstu, który bardzo wyraźnie odstawałby na minus poziomem. Polecam z całego serca, także tym, którzy szukają swoich typów na nominacje do nagród literackich w kategorii „Opowiadanie”.   

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s