Zew Zajdla 2020: opowiadania (4). Krzysztof Rewiuk, “Córka poławiacza żachw”

Na początek pewnie trochę nużąca już powtórka z informacji, o co w tej serii postów chodzi. Chodzi mianowicie o to, żeby czytać, komentować i nominować do nagród autorów polskiej fantastyki. To nie mój pomysł – od paru lat trwa akcja Zew Zajdla, a ja tylko biorę w niej udział. Oznacza to, że po pierwsze, sama wysyłam propozycje nominacji do Nagrody imienia Janusza A. Zajdla. Po drugie, kiedy przychodzi pora ogłoszenia, jakie powieści i opowiadania zostały oficjalnie nominowane, czytam te propozycje, by wybrać z nich w końcu moje ulubione i zagłosować. To głosowanie można zrealizować na dwa sposoby: albo wybierając się na konwent w randze Polconu, w tym roku – Bachanalia Fantastyczne.

Rozpoczęłam już swój cykl recenzji z nominowanych tekstów – udało mi się podzielić wrażeniami z lektury opowiadań: Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa RewiukaŚwięci z Vukovaru”, Magdaleny Kubasiewicz “Sen nocy miejskiej”, a także “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośleKatarzyny Bereniki Miszczuk. Zrecenzowałam już także opowiadanie “Al”, drugi z nominowanych samodzielnie tekstów Rewiuka, jak również dwie nominowane powieści. Na blogu są już mianowicie refleksje z lektury Pieśni Chołów Macieja Głowackiego, a na stronie Esensji – recenzja powieściowego debiutu Krzysztofa Matkowskiego Trzecia część człowieka.

Dzisiaj – ostatnie z nominowanych opowiadań, a trzecie, którego autorem (lub współautorem) jest Krzysztof Rewiuk. Mowa tu o “Córce poławiacza żachw”, opublikowanej w pierwszym tomie zbioru Weird fiction po polsku (nie, żebym tu chciała #bezczelnaautoreklama uprawiać, ale w tym samym tomie jest i moje opowiadanie!).

Uwaga: recenzja zawiera spojlery. Przejdź na dół, do tekstu po drugiej ilustracji, po krótką bezspojlerową rekomendację.

“Córka poławiacza żachw” wpisuje się, podobnie jak inne nominowane w tym roku opowiadanie (współ)autorstwa Rewiuka, “Święci z Vukovaru”, w nurt fantastyki nie odchodzącej bardzo daleko od naszego świata. W “Córce poławiacza żachw” mamy historię dziejącą się na Małych Wyspach Sundajskich – tego określenia zbiorczego pewnie używamy raczej rzadko, ale nazwy Bali czy Komodo wydają się już bliższe, prawda? Na jedną z wysp (archipelag ma ich około czterdziestu), bezimienną i w zasadzie nieznaną ludziom Zachodu, przybywa narrator-bohater, z zawodu pracownik sektora turystycznego. Teoretycznie ma on, w ciągu dwóch tygodni, nabyć dla swojej firmy prawa do zbudowania na tutejszej plaży hotelu i centrum turystyki. W praktyce, zarówno dwutygodniowy termin, jak i zamiar uzyskania koncesji są dla bohatera drugorzędne – jak sam mówi, umówmy się – nie byłbym pierwszym agentem wracającym z wysp z niczym (…) Te dwa tygodnie mogą się zresztą nieco przedłużyć. Dzisiaj odebrałem przez radio informację o trudnościach w załatwieniu zezwolenia na powrotny kurs wodolotu.

Bohatera “Córki poławiacza żachw” trochę trudno jakoś szczególnie polubić. Kombinator z niego, jak widać z powyższych cytatów, który do swojej pracy stosunek ma wysoce cyniczny (choć może to i dobrze). Jego refleksje są dość egocentryczne, skupiają się wokół niego samego, a spojrzenie na świat ludzi, wśród których zamieszkał – mocno protekcjonalne i naznaczone poczuciem wyższości człowieka Zachodu wobec lokalnej, żyjącej poza światem technologii kultury. Do tego dochodzi jego stosunek do kobiet – bardzo przewidywalnie, narrator mówiąc o żonie komentuje mimochodem, że już nie patrzy ona na niego tak, jak kiedyś, a miejscową tłumaczkę Devi określa mianem uroczej młodej istoty i konsekwentnie, do pewnego momentu, postrzega jedynie w kategoriach seksualnych. Od chwili jednak, kiedy jego związek z dziewczyną został skonsumowany, staje się ona dla narratora czymś więcej i więcej – choć coraz mniej chyba obiektem erotycznej pasji, a coraz bardziej a bardziej – zastępczą matką? Opiekunką? Strażniczką?

Tekst Rewiuka jest, na moje oko, pastiszem – pastiszem pewnego typu europejskich narracji egzotyzujących tropikalne kultury, pastiszem również opowieści spod znaku “Europejczyk wkraczający w smugę cienia odnajduje sens życia (czytaj: sprawność seksualną) w związku z dziewczęcą, młodziutką, jednocześnie idealnie niewinną i seksualnie super-wyszkoloną dziewczyną z egzotycznego, odległego kawałka świata”, których w relacjach podróżników i w literaturze nie brakowało, a i, jak dowodzi moja lektura nominowanych w tych roku do Nike Zaświatów Fedorowicza, nie brakuje do dzisiaj. Niekoniecznie oczywiste zakończenie – swoista metamorfoza narratora, nadająca nowe znaczenie idei poławiania żachw – też się w tę pastiszowość wpisuje, tyle że nagle, zamiast Malinowskiego czy Gaugina, mamy prawie-że Gregora Samsę (w końcu tekst powstał na konkurs weird fiction!).

Fantastyka w “Córce poławiacza żachw” nie jest oczywista ani nie rzuca się w oczy natychmiast – chyba najbliżej temu opowiadaniu do pewnej tradycji prozy niesamowitej. Podoba mi się ta pastiszowość tekstu – to, jak pobrzmiewają w nim pewne tradycje z jednej strony europejskiego myślenia o wszystkim, co spoza zachodniego kręgu, fascynacji podszytej sporą dozą pobłażliwego lekceważenia i poczucia wyższości, z drugiej – pewnych tropów antropologii, biologii i psychologii (co mocno podkreślają “cytaty” w tekście, wzięte z fikcyjnych dzieł będących parodiami klasyki antropologii), z trzeciej w końcu – nieoczekiwanych, oryginalnie potraktowanych motywów rodem z horroru (na etapie święta jedzenia wielkiej żachwy spodziewałam się, że miejscowi zeżrą bohatera od razu…). Natomiast zastanawiam się, jak wyraźnie czytelny jest też pastisz, jak dobrze będą czytelnicy dostrzegać różnicę między podejściem bohatera-narratora a lekko chyba ironicznym spojrzeniem autorskim na tegoż samego bohatera i jego dzieje. Nie, to nie jest chyba ten casus, kiedy nasz narrator jest rzeczywistym złolem: kiedy zaczyna tracić sprawczość i chęć życia, trochę trudno mu trochę nie współczuć – ale niewinną a szlachetną ofiarą to on też nigdy nie miał być.

To jest elegancki, efektowny tekst, ale to nie jest mój typ na Zajdla ani nawet tekst z mojego topu 10 polskich opowiadań 2020. Może trop “piękna zmysłowa kobieta, pożeraczka (metaforyczna) mężczyzn” wydaje mi się nieco zbyt ograny, a Devi – trochę za bardzo pasuje do pewnego schematu kobiety pozornie idealnej? Rozumiem, że spora część z tych uwag o uroczej młodej istocie, wielkich, fiołkowych oczach, frywolnej przekorze w spojrzeniu i traktowaniu narratora jak bohatera to z jednej strony elementy związane z faktem, że widzimy ją oczyma bohatera, a on tak ma, z drugiej – rodzaj kamuflażu samej bohaterki, grającej przed bohaterem to, co on sam chce widzieć (ona raczej nieprzypadkowo nosi imię bogini ucieleśniającej kobiecość we wszystkich, także groźnych aspektach). Niemniej, schemat “młodej kobiety pozornie słodkiej, niewinnej i zmysłowej, w rzeczywistości groźnej” też jest, cóż, schematem i trochę mnie w tym opowiadaniu, przyznam, uwiera.

Trochę sobie na koniec ponarzekałam, ale generalnie powiedzieć mogę jedno: Rewiuk pisać umie, i to bardzo efektownie. Cieszę się, że tak – klasycznie, inteligentnie, z dużą kulturą i znajomością tradycji, zarówno fantastyki, jak i nie tylko – piszący autor pojawił się na polskiej scenie i trzymam kciuki za nagrodę na niego: moim własnym Zajdlowym typem za rok 2020 w kategorii “opowiadanie” są bowiem “Święci z Vukovaru”, których Krzysztof Rewiuk jest współautorem.

Żachwy na ilustracji niemieckiego biologa Ernsta Heckela z dzieła Kunstformen der Natur, 1904. Źródło: wikipedia

GDZIE ZNALEŹĆ: oraz w antologii opowiadań nominowanych do Nagrody Zajdla za rok 2020

ZA ILE: Uwaga: antologia Zajdlowa jest dostępna za darmo do ściągnięcia pod adresem widocznym powyżej do końca tego roku.

DLA KOGO: Dla lubiących klasyczną, tradycyjną fantastykę – w której element fantastyczny jest raczej nieoczywisty!

Zew Zajdla 2020: opowiadania (3). Krzysztof Rewiuk, “Al”

Na początek – wiem, powtarzam się od kilku wpisów, ale to dlatego, że ludzie czasem zaglądają nie na cały cykl notek, ale na informacje o konkretnych tekstach – krótkie streszczenie, o co w tej serii postów chodzi. Od kilku lat biorę udział w akcji Zew Zajdla – co oznacza, że po pierwsze, sama wysyłam propozycje nominacji do najważniejszej polskiej fandomowej nagrody. Po drugie, kiedy przychodzi pora ogłoszenia, jakie powieści i opowiadania zostały oficjalnie nominowane, czytam te propozycje, by wybrać z nich w końcu moje ulubione i zagłosować. To głosowanie można zrealizować na dwa sposoby: albo wybierając się na konwent w randze Polconu, w tym roku – Bachanalia Fantastyczne, albo głosując online po wykupieniu akredytacji wspierającej (koszt to 20 PLN, a zasady głosowania opisane są tutaj).

Rozpoczęłam już swój cykl recenzji z nominowanych tekstów – udało mi się podzielić wrażeniami z lektury opowiadań: Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa RewiukaŚwięci z Vukovaru”, Magdaleny Kubasiewicz “Sen nocy miejskiej”, oraz “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośleKatarzyny Bereniki Miszczuk. Spisałam też już swoje refleksje z lektury powieści Macieja Głowackiego Pieśni Chołów, a na stronie Esensji dostępna jest moja recenzja powieści Krzysztofa Matkowskiego Trzecia część człowieka.

Dzisiaj z kolei sięgnęłam po antologię Fantazmatów Zbrodnia doskonała i po otwierające ją opowiadanie Krzysztofa Rewiuka “Al”. Całą antologię recenzowałam tutaj – mój dzisiejszy tekst o opowiadaniu Rewiuka jest rozwinięciem uwag, jakie zawarłam w tamtej analizie.

Uwaga: recenzja zawiera spojlery. Przejdź na dół, do tekstu po drugiej ilustracji, po krótką bezspojlerową rekomendację.

Al” Krzysztofa Rewiuka to tekst science fiction bliskiego zasięgu, bardzo klasyczny w swojej koncepcji, osadzony w dość przewidywalnych realiach i mający jako głównych bohaterów postacie raczej dla SF typowe – młodego uczonego i stażystkę-psycholożkę. W fantastyczno-naukową (naukową w więcej niż jednym znaczeniu) autor wpisuje ciekawy, i szczerze mówiąc dość niepokojący problem etyczny, związany z kwestią woli i odpowiedzialności.

To bardzo starannie zaplanowane, poukładane opowiadanie – tu naprawdę każde zdanie jest na swoim miejscu, każda autorska decyzja (jak np. użycie czasu przyszłego  w narracji) to przemyślany i konkretny wybór. Rewiuk wychodzi od pomysłu i otoczenia dobrze w fantastyce znanego – jesteśmy w laboratorium, gdzie dwoje młodych uczonych prowadzi doświadczenie, obserwując wędrującego po labiryncie szczurka, który dostał imię po najsłynniejszej myszy w historii fantastyki. Choć w zasadzie to doświadczenie prowadzi on, Michał. Ona, Anka, jest gościem, a jednocześnie – partnerką Michała. Sama Anka za chwilę też stanie przed ważnym zawodowym wyzwaniem, jako że będzie musiała ocenić poczytalność kobiety, która pozornie bez żadnych motywów zaatakowała nożem męża…

Czytelnik, wędrujący przez labirynt opowieści razem z bohaterami, zastanawia się: jakie w tym bardzo płynnie działającym literackim mechanizmie (a ten tekst jest, tak naprawdę, o przewidywaniu zachowań i byciu przewidywalnym!) jest przełożenie między narratorką a jej dwoma zwierciadłami – szczurem Alem w labiryncie i oskarżoną o morderstwo pacjentką, którą narratorka obserwuje jako jej psychiatra? Fabularnie historia Ala jest nieco inna niż jego imiennika w opowiadaniu Daniela Keyesa, ale rola, jaką obie laboratoryjne myszy odgrywają w fabule, jest poniekąd podobna, obie bowiem służą jako poniekąd odpowiednik głównej postaci i zwierciadło jej losów.

Opowiadanie pochodzi, jak wspomniałam, z temu poświęconego fantastycznym zbrodniom doskonałym. Zbrodnia  – ta konkretna, popełniona na mężu przez kochającą żonę – jest w tym akurat tekście w zasadzie pretekstowa i autor nam to wyraźnie sygnalizuje, bo nawet nie dowiemy się, czy ofiara przeżyła. W centrum stoi inne pytanie: o wolną wolę i o przyczyny naszych decyzji. O to, co może sprawić, że pewnego dnia, nie chcąc tego, popełnimy zbrodnię…

Skoro tak wcześniej chwaliłam – to teraz może powiem coś pozornie niekonsekwentnego. Nie zachwycił mnie ten tekst. “Al” kończy się mocną, zaskakującą sceną, a mimo to – brakuje mi w nim domknięcia. Mam wrażenie, że opowiadanie się urywa w pewnym momencie, trochę, jak dla mnie, za szybko. Trochę wygląda to tak, jakby autor wybrał zakończenie tekstu sceną, która jest bardzo efektowna, ale mnie raczej wybiła z rytmu czytania niż dała odpowiedzi. i jak generalnie uważam “Ala” za udany tekst, tak jednocześnie nie ukrywam jednak, że wolę inne opowiadania Rewiuka.

Algernon nie jest jedynym popkulturowym szczurkiem wspomnianym w opowiadaniu. Obrazek stąd

GDZIE ZNALEŹĆ: W darmowej antologii Fantazmatów Zbrodnia doskonała oraz w antologii opowiadań nominowanych do Nagrody Zajdla za rok 2020

ZA ILE: Za darmo w obu postaciach. Uwaga: antologia Zajdlowa jest dostępna za darmo do ściągnięcia pod adresem widocznym powyżej do końca tego roku.

DLA KOGO: dla lubiących klasyczną, elegancko napisaną science fiction bez zbyt wielkiego skupienia na science.

Zew Zajdla 2020: opowiadania (2). Katarzyna Berenika Miszczuk, “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośle”

Na początek, krótkie streszczenie, o co w tej serii postów chodzi. Od kilku lat otóż biorę udział w akcji Zew Zajdla – co oznacza, że po pierwsze, sama wysyłam propozycje nominacji do najważniejszej polskiej fandomowej nagrody. Po drugie, kiedy przychodzi pora ogłoszenia, jakie powieści i opowiadania zostały oficjalnie nominowane, czytam te propozycje, by wybrać z nich w końcu moje ulubione i zagłosować. To głosowanie można zrealizować na dwa sposoby: albo wybierając się na konwent w randze Polconu, w tym roku – Bachanalia Fantastyczne.

Rozpoczęłam już swój cykl recenzji z nominowanych tekstów – udało mi się podzielić wrażeniami z lektury opowiadania Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa RewiukaŚwięci z Vukovaru” (to było jeszcze przed ogłoszeniem nominacji, bo to był mój typ, który nominowałam), z opowiadania Magdaleny Kubasiewicz “Sen nocy miejskiej” oraz z intrygującej powieści Macieja Głowackiego Pieśni Chołów; na stronie Esensji jest ponadto moja recenzja powieści Krzysztofa Matkowskiego Trzecia część człowieka.

Dzisiaj zamierzam napisać parę słów o opowiadaniu Katarzyny Bereniki Miszczuk “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośle”.

Uwaga: recenzja zawiera spojlery. Przejdź na dół, do tekstu po drugiej ilustracji, po krótką bezspojlerową rekomendację.

Okładka antologii Wigilijne opowieści Wydawnictwa W. A. B., w której oryginalnie ukazało się opowiadanie Miszczuk. Źródło: Lubimy Czytać

Te czerwono-zielone barwy, prezenty i gałązki choinki? Razem z tytułem nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do klimatu i okazji, z jakiej antologia powstała. A opowiadanie Katarzyny Bereniki Miszczuk znakomicie się w ten wigilijny klimat wpisuje.

Szczerze mówiąc, właśnie dlatego zastanawia mnie obecność tego tekstu na liście nominacyjnej. Nie budzi moich zastrzeżeń fakt, że jest na niej tekst tej autorki – Miszczuk jest pisarką popularną, mającą oddane fanki i wiernych czytelników, dziwi mnie więc raczej fakt, że doczekała się Zajdlowej nominacji dopiero teraz (wiem, wiem, krąg osób czytających Miszczuk i krąg głosujących na Zajdla niekoniecznie się przecinają). Nie dziwi mnie to również ze względu na jakość tekstu, bo “Gdzie Mikołaj nie może…” to opowiadanie całkiem udane, sprawnie napisane i przyjemne w lekturze. Nie. Dziwi mnie głównie fakt, że ten tekst jest tak bardzo okazjonalny, tak mocno związany z tym, co się w mediach i reklamie nazywa “świąteczną atmosferą”.

Opowiadanie Miszczuk zawiera w zasadzie wszystko to, co mogłoby znaleźć się w świątecznym odcinku jakiegoś miłego serialu zatrącającego o fantastykę. Fabuła jest dość prosta. Demon Azazel z litości nad pijanym Mikołajem bierze na siebie jego obowiązki i saniami zaprzężonymi w renifery rozwozi prezenty dzieciom; minęło już kilka tygodni jego misji, ale na szczęście dzięki cudownemu gadżetowi ciągle jest prawie północ tego właściwego dnia. No tyle że tym jednym razem Azazela ktoś zaskakuje – i nie wiem, czy was z kolei zaskakuje fakt, że to jest małe dziecko, konkretnie ośmioletni chłopczyk, bo mnie jakoś nie bardzo. Podobnie jak nie dziwi fakt, że Azazel odchodzi z jakimś dziwnym uczuciem w tym, czego nigdy by nie nazwał sercem, a chłopiec zostaje z cudownymi wspomnieniami spotkania z nie całkiem świętym dawcą prezentów.

I wiecie co? Okej, są w tym tekście uwagi o bardzo dobrej koleżance taty, która śpi z nim w jednym łóżku pod nieobecność mamy, i klątwa, wskutek której co ma stać, będzie wisieć, plus uwagi o piciu i leżeniu w kałuży własnych wymiocin – ale tak poza tym, mam wrażenie, ten tekst jest w stu procentach dla dzieci. Nawet to, że nie bardzo potrafię odczytać, czego szukał w ludzkich domach diabeł, czyli pewna komplikacja dorzucona pod koniec akcji (bo odpowiedź, że szukał czegoś w rodzaju iskierki dobra, odrzucam jako zbyt banalną nawet jak na tekst wigilijny) nie zmienia mojego poczucia, że “Gdzie Mikołaj nie może…” doskonale sprawdziłoby się jako – czytanka.

W tym stwierdzeniu chodzi mi nie tyle o ciepły, pozytywny klimat, jaki emanuje z tego opowiadania, w którym diabeł szybko i bez problemów dogaduje się z zamożnym (ładne mieszkanie, designerska choinka, drogi ekspres do kawy), ale smutnym i samotnym dzieciakiem. Chodzi mi raczej o to, jak wyraźnie wybrzmiewa w tym tekście – no, dydaktyka.

W opowiadaniu mamy przytoczoną in extenso, ujętą w opowieść Azazela, historię autentycznego świętego Mikołaja, która, choć przekazana z lekką dezynwolturą, jest na tyle szczegółowa, że dzieciak po lekturze powinien móc ją powtórzyć. Ale to nie wszystko – do tego mamy jeszcze polskie legendy związane z Mikołajem, uwagi o życiu dawnych Słowian, a nawet mini-wykład o tym, skąd w popkulturze wzięły się sanie, renifery i czerwony strój stereotypowego Świętego Mikołaja. Wszystko to podane jest po bożemu, jak na lekcji – owszem, w lekko ironicznym tonie przypisanym demonowi, ale jest to ironia i obrazoburstwo na poziomie mniej więcej Mitologii według Percy’ego Jacksona.

“Gdzie Mikołaj nie może…” to zdecydowanie najlżejszy z tegorocznych Zajdlowych tekstów, zarówno jak chodzi o pomysł, jak i realizację. To jest udany tekst, w sensie konstrukcyjnym, dobrze i szybko się go czyta. Postacie ma, jak chodzi o ich charaktery, owszem, wprost nie tyle z rekwizytorni popularnej prozy, co z zasobów Hallmarkowych filmów świątecznych, ale ci konwencjonalni bohaterowie w tej akurat formule nieźle się sprawdzają. Cieszę się, że popularna i lubiana jako autorka Katarzyna Berenika Miszczuk się w zestawieniu Zajdlowym znalazła – ale że akurat tym tekstem, to mnie ciągle nieco dziwi. I nie chodzi o to, że nie do końca jestem czytelniczką, dla której takie teksty się pisze – chodzi raczej o to, jak wyraźnie i typowo świąteczny się on wydaje, jak mało typowo nagrodowy

Fresk przedstawiający św. Mikołaja z Mirry; dzieło jest autorstwa Dionizego, a znajduje się w Monasterze Terapontowskim. Źródło: Wikipedia

GDZIE ZNALEŹĆ: W tomie Wigilijne opowieści Wydawnictwa W. A. B. oraz w antologii opowiadań nominowanych do Nagrody Zajdla za rok 2020

ZA ILE: Opowieści wigilijne są do kupienia w papierze i ebooku (ceny odpowiednio od około 29 – 31 PLN). Antologia Zajdlowa jest natomiast do końca roku dostępna za darmo do ściągnięcia pod adresem widocznym powyżej.

DLA KOGO: dla lubiących baśnie (takie dla młodszych dzieci) i świąteczne klimaty. Dla osób mających ochotę na lekką, przyjemną i pozytywną lekturę, utrzymaną w pogodnym, bożonarodzeniowym nastroju.

Lem i inne osoby

Przetacza się przez polski internet dyskusja związana jakoś tam z Rokiem Lema, ale może i jeszcze bardziej – z kwestią rynku i pozycji polskiej fantastyki, autorów i autorek, osób piszących SF i ich szans publikacyjnych, a w tle – szans na pojawienie się “drugiego Lema”. Marcin Zwierzchowski, od którego tekstu zamieszczonego na Lubimy Czytać ta faza debaty się zaczęła – choć tak naprawdę zaczęła się od polemiki tegoż Zwierzchowskiego z tekstem Krzysztofa Zajasa z Czasu Literatury – rozumie tego “nowego Lema” nie tyle jako autora piszącego w Lemowskiej tradycji, co raczej – pisarza o pozycji takiej, jaką cieszył się twórca Solaris, a jednocześnie nie odżegnującego się od pisania SF. Wychodzi od tegorocznego Festiwalu Conrada, który mimo tematu “Natura przyszłości”, aż proszącego się o zaproszenie fantastów, woli prowadzić tę dyskusję również w inny sposób, niefantastyczny. Również, choć ani jednej osoby piszącej SF nie zaprosili. Zwierzchowski słusznie zauważa, że bardzo słaba pozycja polskiej SF w szerokiej debacie o kulturze odrzuca zdolnych debiutantów od pisania w tej konwencji (żeby było jasne – w innych formułach fantastyki nie jest łatwiej) i że nowego Lema w tej sytuacji się nie doczekamy.

Dalsza dyskusja zmierza w nieco inną stronę – felieton Ginny Nawrockiej na stronie Whosome poszedł raczej w stronę polemiki z wymienionymi przez Zwierzchowskiego propozycjami nazwisk kandydatów na ciekawych polskich twórców i twórczyń SF. Tam, gdzie Zwierzchowski wymienia , cytuję (wybierając autorów z ostatnich lat, jego lista jest dłuższa),

Jacka Dukaja, Rafała Kosika, Cezarego Zbierzchowskiego, Michała Protasiuka, Martynę Raduchowską, Krystynę Chodorowską, Michała Cholewę, Jakuba Nowaka, Marcina Przybyłka,

Ginny N. piszą przede wszystkim o debiutujących autorkach: w ich tekście, obok potraktowanych jako wzorce negatywne Dukaja i Radka Raka (który skądinąd SF pisze dość rzadko – choć gdzieś w tę stronę sięga jego opowiadanie “Kraina piasku” z NF 8/2020), jako pozytywne przykłady wymienione są Marta Magdalena Lasik, Joanna Krystyna Radosz, Krystyna Chodorowska, Marta Potocka, Anna Kańtoch, Karolina Fedyk, Anna Łagan, Olga Niziołek i Weronika Mamuna.

Nie do końca akurat całość tej listy mnie przekonuje (Fedyk to IMHO bardzo dobra już pisarka, której najmocniejszym obszarem jest jednak zdecydowanie fantasy, a niekoniecznie SF, Radosz pisze bardzo dobre obyczajówki z elementami kryminalnymi i ma duży talent do opisywania postaci i ich relacji, ale do fantastyki ucieka się dość okazjonalnie), ale sam pomysł jej stworzenia wydał mi się inspirujący.

Nie czuję się na siłach dyskutować o tym, co musiałoby się zmienić w polskim rynku wydawniczym, żeby osoby piszące fantastykę zaczęto traktować serio – co było osią tekstu Marcina Zwierzchowskiego. Czuję się dużo bardziej kompetentna do pójścia drogą felietonu Ginny N. i wskazania, gdzie tym razem ja widzę nadzieje polskiej SF. Podobnie jak wybór Ginny, mój też będzie subiektywny i na pewno niepełny.

Skupię się na kilku ostatnich latach – nie będę więc wspominać na przykład o Annie Kańtoch, która w ostatnich latach skupiła się na konwencjach innych niż SF (która w jej wykonaniu też była raczej z pogranicza weirdu i specyficznie rozumianej vintage space opery, za której patrona można byłoby pewnie uznać bardziej Żuławskiego niż Lema). Nie omówię też dokładniej twórców znanych i znaczących, jak na przykład Paweł Majka czy Romuald Pawlak. W sporej większości sięgnę bowiem po twórczość osób, które karierę pisarską dopiero zaczynają, mają w dorobku opowiadania albo pojedyncze powieści – choć, owszem, wskażę też jedną czy drugą osobę z większym uznaniem i dorobkiem.

Kto więc z młodych stażem twórców i twórczyń w Polsce zwrócił moją uwagę jako autor(ka) SF?

Niewątpliwie wymieniona przez Ginny Marta Magdalena Lasik. Zaintrygowało mnie parę lat temu jej “Zwierciadło w dziurce od klucza“, umieszczone w antologii ŚKF “Skafander i melonik”, i od tej pory śledzę jej twórczość. W tym roku na mojej liście nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla znalazł się jej tekst z NF, “Głos Słońca” . Lasik, sama z wykształcenia związana z nauką, pisze SF dość bliskiego zasięgu, inteligentne, nie uciekające także od emocji i skupienia na postaciach. Równie wysoko cenię inną wymienioną przez Ginny autorkę, Olgę Niziołek. Niziołek to autorka wszechstronna, której pisarstwo lokuje się gdzieś między SF bliskiego zasięgu a motywami gdzieś podchodzącymi pod new weird. Jej tekst (“Ogród rozkoszy ziemskich” z antologii Tęczowe i fantastyczne) również był na mojej tegorocznej liście Zajdlowych nominacji.

Z wymienionych zarówno przez Zwierzchowskiego, jak i przez Ginny twórczyń niewątpliwie warto pamiętać o Krystynie Chodorowskiej – to nie jest autorka, z którą mnie osobiście, jako czytelniczce, byłoby jakoś bardzo po drodze, ale niewątpliwie jako twórczyni jest ona dojrzała i ciekawa. Nieco podobnie mam zresztą z inną autorką, której pozycja rośnie, i słusznie, a która w tych zestawieniach się nie pojawiła – a mianowicie z Magdaleną Kucenty. Może nie zawsze mnie jej cyber-punkujące teksty w 100% przekonują, ale uważam, że jest to pisarka ciekawa, pomysłowa i warta uwagi. Elementy cyberpunku widoczne są także w twórczości Anny Nieznaj, członkini grupy Harda Horda, której zbiór Błąd warunkowania zawiera teksty tą konwencją inspirowane. Skądinąd w polskim cyberpunku – który przecież jak najbardziej jest częścią konwencji SF – mamy też przecież pisarkę, o której można bez większego wahania powiedzieć, że jest królową: Martynę Raduchowską.

A jak już mowa o cyberpunku – warto wymienić, wśród młodych stażem jego twórców, także Kornela Mikołajczyka (którego zeszłoroczna powieść, Człowiek, który zniknął. Deus Ex Machina, flirtuje i z cyberpunkiem, i z elementami humoru, i z czarnym kryminałem), a także oryginalnego w swoim (inspirowanym często muzyką i artystycznymi zainteresowaniami samego autora, który również tworzy grafikę) podejściu do SF Sylwestra Gdelę, któremu też zdarza się do konwencji cyberpunku odwoływać, a którego opowiadanie “Mgły nad Atlantis” z tomu Nowoświaty raczej na pewno będzie jedną z moich nominacji Zajdlowych za 2021. W tym samym tomie jest też udane opowiadanie Marka Kolendy, autora opowiadań, którego dorobek jest jeszcze niezbyt duży, ale który w tekście “Dzieci Marii” pokazuje się jako ciekawy twórca SF. Warto zapamiętać to nazwisko.

Nagrodę Zajdla za opowiadanie za rok 2020 otrzymała Marta Potocka, która w konwencjach związanych z SF porusza się umiejętnie – warto zerknąć choćby na jej “Flauna” z antologii Skafander i melonik, który bardzo sprawnie i efektownie ogrywa konwencję horroru w kosmosie. A jak już mowa o nominacjach do Zajdla – warto wspomnieć o wielokrotnym nominowanym z tego roku, Krzysztofie Rewiuku. Współtworzone z Krzysztofem Matkowskim opowiadania “Dziewczyna z papieru i ognia” (nominacja dla Zajdla 2019) i “Święci z Vukovaru” bliższe są konwencjom może trochę weirdu, może – w przypadku “Dziewczyny…” – swoistej historyzującej fantasy i po ich lekturze nie tak łatwo wyobrazić sobie Rewiuka jako autora SF. Tymczasem jest on pisarzem SF pełną gębą – i ma w dorobku opowiadania SF naprawdę znakomite. Bardzo umiejętnie rozmaite powiązane z SF, głównie bliskiego zasięgu, konwencje ogrywa też w swojej twórczości Wiktor Orłowski – warto zerknąć na przykład do zawartego w Fantazjach zielonogórskich IX opowiadania “Śmierć w Mountain Green”, by się przekonać.

Umiejętnie i skutecznie posługuje się konwencjami związanymi z SF także Bartek Biedrzycki, którego zeszłoroczny zbiór Zimne światło gwiazd pokazuje, że ma on i warsztat, i pomysły. Ciekawym głosem w polskiej SF jest Magdalena Świerczek-Gryboś – autorka pisząca i wydająca dużo, nie zawsze równo, ale mająca twórcze i oryginalne pomysły; jej pisarstwo wychodzi zresztą często poza konwencje SF.

EDIT, bo poniewczasie przypomniałam sobie jeszcze dwa nazwiska. Znana m. in. z NF Anna Łagan, autorka pisząca w różnych konwencjach, pisuje również SF, podobnie jak publikujący w wielu różnych mediach (m.in. w Silmarisie Jerzy Bogusławski. Oboje są jak najbardziej warci wpisania na listę obserwowanych.

Na koniec chciałabym wspomnieć o jeszcze dwojgu autorach, których kariery – no, w zasadzie dopiero startują. Kamila Regel ma w dorobku na razie głównie II miejsce w plebiscycie portalu Nowa Fantastyka na opowiadanie tekstem “Siedem wrót ki-gal” – ale serio, poświęćcie chwilę na ten tekst, bo niewiele osób w naszym kraju, moim skromnym zdaniem, potrafi tak łączyć kosmiczne SF z głębokim wyczuciem dla mitu. I zapamiętajcie to nazwisko, bo moim zdaniem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Regel może w polskiej SF sporo namieszać. A jak już jesteście na forum, zerknijcie na odlotowe, niesamowite, jakoś tam spokrewnione z najbardziej szalonymi tekstami Dukaja “Kwantowego serca ostinato”, bo jego autor, jeśli wytrwa przy pisaniu, też ma szanse stać się w polskiej SF głosem odrębnym i szalenie ciekawym.

Czego tu brakuje? Hard SF w stylu Egana czy Wattsa. Space opery takiej, jaką dziś pisze się na świecie – polskiego Yoona Ha Lee czy polskiej Arkady Martine na tej liście nie ma. Ale przede wszystkim – brakuje, tak naprawdę, szans, żeby to grono utalentowanych i różnorodnych osób miało szanse wypłynąć na szersze wody i się pokazać. Bo sam(a) z siebie fantast(k)a o pozycji i dorobku Lema nam się nie narodzi, to jest pewne.

Zew Zajdla 2020

Długo mnie tu nie było, ale też długo w tym roku czekaliśmy na nominacje do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. Dzisiaj w końcu dostaliśmy wyniki – i chciałabym je w kilku słowach skomentować.

Opowiadania

Z opowiadań bardzo, ale to bardzo cieszę się z nominacji dla “Świętych z Vukovaru” Krzysztofa Rewiuka i Krzysztofa Matkowskiego – to jedno z moich dwóch ulubionych opowiadań roku 2020, a że to drugie nie dostało nominacji, sprawa mojego głosu w tej kategorii jest jasna :). Więcej o tym tekście pisałam tutaj.

Krzysztof Rewiuk rozbił w tym roku bank – ma poza tą współdzieloną dwie samodzielne nominacje, i tak się składa, że oba te teksty znam. “Al”, pochodzący z Fantazmatowego zbioru Zbrodnia doskonała, to tekst rzetelny i jak zwykle u tego autora napisany z dużą warsztatową swobodą; czytałam z przyjemnością, ale mnie nie zachwycił – może dlatego, że urywa się w najciekawszym dla mnie miejscu? Bardziej podobała mi się lekko pastiszowa “Córka poławiacza żachw”, znana z tomu Weird Fiction po polsku 1 (hej, jest tam też mój tekst!), nagrodzona swego czasu na portalu Nowej Fantastyki.

Za rzecz dla polskiej fantastyki dobrą uważam fakt, że nominacje, choć zdominowane przez jednego autora (2,5 /5), są różnorodne, jak chodzi o miejsca publikacji – jest i Nowa Fantastyka, i darmowa antologia Fantazmatów, i pokonkursowa książka weirdowa wydawnictwa Phantom Books, i antologia świąteczna W.A.B. Jest też, i bardzo mnie to cieszy, tom Harde Baśnie Wydawnictwa SQN. Nominacji z tego tomu doczekał się “Sen nocy miejskiej”, udane urban fantasy Magdaleny Kubasiewicz. Sama, przyznam, pewnie nominowałabym poetyckie i efektowne “Róże świętej Elżbiety” Agnieszki Hałas, a przede wszystkim – wstrząsające “Idzie, powtarzał wiatr” Marty Kisiel, tekst, który dla mnie jest arcydziełem polskiej fantastyki. Niemniej cieszę się, że tekst z tego tomu znalazł się w stawce – autorki Hordy są w polskiej fantastyce zjawiskiem nieco innym od jej typowego, wyznaczanego przez Fabrykę Słów z jednej, a klasyczną fantastykę pod znaku Michała Cholewy i Roberta Wegnera z drugiej strony, oblicza. Miejsce jest na wszystkie te zjawiska, ale docenienie tych trochę innych bardzo mnie cieszy.

Jedynym opowiadaniem ze stawki, którego jeszcze nie czytałam, jest “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośle” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Przyznam, że się dość paradoksalnie cieszę z tej nominacji – paradoksalnie, bo Miszczuk to bardzo nie moja autorka, jej proza jak dotąd do mnie kompletnie nie trafiała. Niemniej, to jedna z tych popularnych twórczyń fantastyki, które istnieją jakoś obok fandomu (czymkolwiek fandom jest) – i cieszy mnie, że w tym fandomowym / nagrodowym obiegu zaistniała, bo jeśli w proces nominowania i czytania nominowanych wkręcą się nowe osoby, które do fantastyki trafiały innymi drogami – w tym, przez inne czytelnicze doświadczenia, to będzie to zawsze coś dobrego. Nawet jeśli tekst jest nie dla mnie.

Czego zabrakło? Poza moim ulubionym tekstem Kisiel z Hardych Baśni – przede wszystkim świetnych opowiadań Olgi Niziołek, Michała Brzozowskiego, Marty Magdaleny Lasik i Łukasza Redelbacha.

Jak chodzi o powieści, ogromnie się cieszę z nominacji dla Trzeciej części człowieka Krzysztofa Matkowskiego. Entuzjastycznie zrecenzowałam tę powieść dla Esensji, autora uważam za ogromnie utalentowany, cenny nowy głos w polskiej prozie fantastycznej i bardzo się cieszę, że znalazł się wśród nominacji w dwóch kategoriach. No i ma mój głos 🙂

Nominacja dla V tomu Teatru węży Agnieszki Hałas tak naprawdę powinna była być nominacją w nieistniejącej u nas, a znanej m in. z nagród Hugo kategorii “cykl powieściowy”. Autorce nominacja w tej kategorii należała się dawno, bo jej seria o Krzyczącym w ciemności stała się dla polskiej dark fantasy jednym z kluczowych tekstów i wydaje się, że mainstream polskiej fantastyki zaczął w końcu dostrzegać, że dość niepostrzeżenie Agnieszka Hałas wyrosła na polski autorytet w dark fantasy.

Marta Kisiel dostaje nominacje i nagrody Zajdla dość regularnie – i dobrze. Cenię jej pisanie za to, że Kisiel sięga po mniej oczywiste inspiracje, nie boi się zestawiania swoich fantastycznych pomysłów i postaci z codziennością ani wybierania na bohaterów tak zwanych zwykłych ludzi (co na przykład może oznaczać, że bohaterka będzie używać obciachowego pseudonimu i zachowywać się nie najmądrzej); mnie również bardzo pasuje jej język i styl, który lokuje się gdzieś na przecięciu między Chmielewską a Sapkowskim. Płacz to też tekst kontynuujący wcześniejsze powieści, dobrze pokazujący specyfikę pisania autorki, jej mocne (umiejętność ogrywania emocji czytelnika, łączenia tragizmu z komedią, błyskotliwą sprawność językową, umiejętność budowania wiarygodnych wizerunków postaci) i słabsze (czasami urwane, niedociągnięte wątki) strony.

O Pieśniach Chołów Macieja Głowackiego (i o jego wydawcy), przyznam, usłyszałam dziś po raz pierwszy – to będzie ta powieść, którą muszę nadrobić.

Czego mi zabrakło w tej kategorii? Polskiej grozy i weirdu. To był dla tych konwencji dobry rok i przyznam, że trochę mnie dziwi brak w zestawieniu Wojciecha Guni, Jakuba Bielawskiego czy debiutującego Łukasza Krukowskiego.

Cóż, pozostaje tylko jak co roku zgłosić się do akcji Zew Zajdla, doczytać zaległości i zagłosować!

Przestępstwo doskonałe w fantastycznych światach

Fantazmaty rok 2020 zakończyły publikacją tomu Zbrodnia doskonała. Założeniem było połączenie fantastyki z klasycznym motywem kryminalnym, jakim jest opowieść o niewykrywalnym, idealnie wykonanym przestępstwie. W zbiorze znalazły się zarówno opowiadania autorów i autorek mających już dorobek i poważne nagrodowe nominacje, jak i teksty twórców na początku autorskiej drogi.

Okładka autorstwa Vivi Ekhart. Źródło: strona Fantazmatów

Konwencje kryminalna i fantastyczna lubią się nie od dziś. Są wręcz takie formy fantastyki – jak urban fantasy, na przykład – dla których motywy kryminalne to dość oczywista składowa. Pod względem motywów fantastycznych zbiór Fantazmatów jest mocno urozmaicony: mamy i SF bliskiego zasięgu (Krzysztof Rewiuk), i różne formy grozy (Alicja Korzewska, Marianna Szygoń, Wiktor Orłowski), i nietypową, powiedzmy, space operę (Magdalena Świerczek-Gryboś i Magdalena Kucenty), i popularne miejskie legendy z dawką niesamowitości (Agnieszka Biskup), i podszytą horrorem specyficzną fantasy (Agnieszka Osikowicz-Chwaja). Ze zbrodnią trochę gorzej: klasyczne elementy kryminalne mają głównie teksty Agnieszki Biskup i Wiktora Orłowskiego, w pozostałych przestępstwo doskonałe i próba jego wykrycia pojawia się bądź w tle, bądź jako motyw o drugoplanowym znaczeniu wobec na przykład rozważań o tym, co je umożliwia (Krzysztof Rewiuk), historii istot, w przypadku których zbrodnia nie do końca może być po ludzku rozumiana (Magdalena Kucenty i Magdalena Świerczek-Gryboś) czy opisu społeczności i jej funkcjonowania (Agnieszka Osikowicz-Chwaja). Czy to źle? Niekoniecznie – w zbiorze mamy w zasadzie równe, niezłe lub dobre teksty. Niemniej – ktoś, kto sięgnie po Zbrodnię doskonałą, szukając fantastycznej Agathy Christie, raczej się rozczaruje, podczas gdy czytelnik chcący po prostu poczytać przyzwoite opowiadania fantastyczne niewątpliwie znajdzie tu coś dla siebie.   

A jak prezentują się poszczególne teksty? „Al” Krzysztofa Rewiuka to bardzo starannie zaplanowane, poukładane opowiadanie – tu naprawdę każde zdanie jest na swoim miejscu, każda autorska decyzja (jak np. użycie czasu przyszłego  w narracji) to przemyślany i konkretny wybór. Autor wychodzi od pomysłu i otoczenia dobrze w fantastyce znanego – jesteśmy w laboratorium, gdzie dwoje młodych uczonych prowadzi doświadczenie, obserwując wędrującego po labiryncie szczurka, który dostał imię po najsłynniejszej myszy w historii fantastyki. Czytelnik, wędrujący przez labirynt opowieści razem z bohaterami, zastanawia się: jakie w tym znakomicie działającym literackim mechanizmie (a ten tekst jest, tak naprawdę, o przewidywaniu zachowań i byciu przewidywalnym!) jest przełożenie między narratorką a jej dwoma zwierciadłami – szczurem Alem w labiryncie i oskarżoną o morderstwo pacjentką, którą narratorka obserwuje jako jej psychiatra? Zbrodnia  – ta konkretna, popełniona na mężu przez kochającą żonę – jest w tym tekście w zasadzie pretekstowa i autor nam to wyraźnie sygnalizuje, bo nawet nie dowiemy się, czy ofiara przeżyła. W centrum stoi inne pytanie: o wolną wolę i o przyczyny naszych decyzji. O to, co może sprawić, że pewnego dnia, nie chcąc tego, popełnimy zbrodnię… Brakuje mi w tym tekście domknięcia – mam wrażenie, że się urywa w pewnym momencie, trochę, jak dla mnie, za szybko, autor, mam wrażenie, wybrał domknięcie tekstu sceną, która jest bardzo efektowna, ale mnie raczej wybiła z rytmu czytania niż dała odpowiedzi – niemniej, generalnie uważam go za udany.

„Inspicjent Brzeszczot” Alicji Korzewskiej też nie jest tekstem kryminalnym. Gdy chodzi o konwencję, trochę się on miota między niemal-pastiszową i chwilami dość przerysowaną opowieścią o pomniejszym mafiosku z półświatka, który trafia na mocno stereotypową podlaską wieś, a klimatycznym i bardzo dobrze napisanym gotyckim horrorem o czuwaniu nad ciałem zmarłego, który gdzieś wśród dalekich, pewnie nawet nieświadomych przodków ma „Wija” Gogola. Tekst jest nierówny, ale autorka bardzo obiecująca, zdecydowanie będę śledzić jej kolejne teksty.

„Oko Henrietty” Marianny Szygoń zaczyna się jak pastisz czarnego kryminału – upiorna baronowa żąda od bohatera-detektywa, by odzyskał jej serce, które podczas pobytu w astralnym wymiarze rzekomo ukradł niewierny mąż. Już jednak w otwierających scenach widać dużą wyobraźnię i literacką pomysłowość autorki, która wyróżnia ten tekst. On jest niespieszny, powolny, z ładnie zbudowanym retro klimatem. Autorka prowadzi nas przez świat, który starannie nam objaśnia; ja bym chyba wolała nieco krótsze opowiadanie, w którym część natury świata muszę odgadnąć sama, ale niewątpliwie „Oko Henrietty” to tekst udany i literacko, i koncepcyjnie.

„Baran, gwiazda podwójna i morze w cynowej wannie” dwóch Magdalen – Świerczek-Gryboś i Kucenty  – to dziwna, pokrętna i napisana z ogromną wyobraźnią wariacja na temat pewnej powszechnie znanej opowieści. Puzzle, z których ją złożono, są jednak rozsypane i nieoczywiste, tak że mija dłuższa chwila, zanim z rozsypanych kawałeczków – drapieżny egoistyczny kwiat z kolcami, samiec gatunku Ovis aries, osoba o inicjałach MK, planety, podróże i zawikłane relacje osobiste  – zaczniemy składać całość. Ale i wtedy nie mamy przed sobą prostego zadania, bo narracja w tym tekście jest zapętlona i zapośredniczona, prowadzona na kilku poziomach. Świetnie się to, przy całym szaleństwie tej opowieści, czyta – przynajmniej do pewnego momentu. Pod koniec akcja przyspiesza i część narracji jest niemal streszczająca, a autorki upychają tam o jedno popkulturowe skojarzenie i jeden średniej jakości dowcip (i jedną scenę seksu) za dużo. Przyczepię się jeszcze czysto pro forma, że i zbrodnia też dość specyficznie rozumiana, niemniej uważam ten tekst za zdecydowanie intrygujący, nawet jeśli chwilami budził we mnie lekką czytelniczą frustrację.

Agnieszka Osikowicz-Chwaja w opowiadaniu „Cmentarz doskonałych” zabiera nas do raczej nietypowego świata fantasy, gdzie są samochody i szosy, ale też obcy świat ze swoistymi formami medycyny i drapieżnym, żywym lasem. W tę scenografię autorka wpisuje dość klasyczną opowieść grozy – z gatunku tych historii z dziwacznych małych miasteczek, które  wydają się pozornie senne i leniwe, ale poskrob lekko po powierzchni, a dogrzebiesz się do mrocznych rytuałów i przeklętych tajemnic. Jeśli autorka pokazuje nam na początku strzelbę – na przykład sugerując, z czego zawsze znane było to miasteczko – to ta strzelba ma spore szanse wystrzelić, zanim akcja  się zamknie. Bardzo klasyczny, dobrze napisany tekst.

W opowiadaniu „Śmierć starszej pani” Agnieszka Biskup odwołuje się do kilku popularnych motywów – opowieści o kotach, pożerających zmarłych państwa, historii o kociej przemyślności, miejskich legend o nawiedzonych kociarach – tworząc lekko groteskową całość, w której głównym bohaterem jest perfidny i przebiegły przyszły spadkobierca, któremu nie chce się czekać na spadek… „Śmierć starszej pani” to sprawnie napisany tekst, który w pamięci mi jednak raczej na dłużej nie zostanie, może właśnie ze względu na to, jak mocno ogrywa znane już opowieści i motywy.

„De profundis” Wiktora Orłowskiego zaczyna się od uwag o amerykańskich serialach i wzmianki o tym, że bohater opowiadania nie jest bohaterem jednego z nich – ale to nie do końca prawda. Tekst ma wyraźnie serialowy, a może nawet bardziej – filmowy, klimat. Zaczyna się jak modne, wysokobudżetowe thrillery z gwiazdorską obsadą i pięknymi zdjęciami: w montażu krótkich, efektownych, ciętych scenek dostajemy wprowadzenie w sprawę tajemniczego morderstwa w Watykanie. Czy to zbrodnia na tle religijnym? A może ktoś sprytnie zaciera ślady? Na dodatek trup leży – jak w serialu Most nad Sundem – pół na pół na terenie jurysdykcji dwóch rywalizujących sił policyjnych. Sprawę musi pomóc rozwiązać przybyły nie wiadomo skąd tajemniczy Isidore Montenegro, watykański śledczy o podejrzanie młodej twarzy i równie podejrzanych kompetencjach i koneksjach. Bo przecież gdzieś w tym wszystkim musiał pojawić się powiedzmy-sobie-egzorcysta, czyż nie? Który jest zdecydowanie czymś więcej, niż tylko nadnaturalnym detektywem? Bohaterowie filmowo wymieniają się efektownymi onelinerami („La Scala” już go wpisała w repertuar na lipiec jako odpowiedź na uwagę kolegi, że trup na schodach to niezły spektakl, co za moment zostanie skontrowane uwagą inspektora, że jeśli wszyscy z Neapolu są równie bystrzy, to nic dziwnego, że waszą spuścizną dziejową jest pizza lub później wymiana X: To się nazywa brzytwa Okhama, Y: Raczej jajko Kolumba), nawet mimo że zbrodnia jest z tych nienaturalnie odrażających – nie na co dzień nawet w filmach o Hannibalu Lecterze widuje się ofiary bez twarzy, które przed śmiercią zdołały jakimś cudem de facto wywrócić sobie wnętrzności na drugą stronę… Oczywiście zaraz się okaże, że ofiara nie była byle kim, oczywiście za chwilę padnie uwaga, że należy oczekiwać następnej… “De profundis” to szalenie efektowny tekst, zmontowany jak blockbuster (ta scena, kiedy zbrodniarz nagrany na kamerę przemysłową spogląda z nagrania wprost w oczy detektywa!), z motywami (wycięty na ciele ofiary kod, który okazuje się… no, chyba jasne, czym się musi okazać), metafizyką i klimatem thrillerów spod znaku lepszej wersji adaptacji Dana Browna, którego nazwisko pada zresztą explicite w tekście – nieprzypadkowo ciągle używam tych filmowych skojarzeń, bo one ten tekst dobrze charakteryzują. Postacie, zwłaszcza drugoplanowe, są też mocno filmowe – owszem, stereotypowe, przewidywalne, ale każda na swoim miejscu, Rzym wygląda jak z pocztówek albo z teledysków. Czysta rozrywka, solidnie zrobiona.

Zbrodnia doskonała to przyzwoity zbiór niezłych tekstów – żaden z nich nie powalił mnie na kolana, ale też ani jeden nie jest rzeczywiście słaby, a opracowanie całej antologii jest bardzo profesjonalne: opowiadania, nawet te, które mnie nie zachwyciły, są solidnie zredagowane, do korekty nie ma się o co przyczepić, a okładka intryguje. Generalnie jak najbardziej do polecenia, choć raczej zwolennikom fantastyki niż kryminału.   

Podsumowanie 2020 (1): polska fantastyka

Obiecuję NIE ZACZYNAĆ o uwag o tym, że 2020 był to dziwny rok i nie użyć nigdzie poza tym zdaniem zwrotu “coś tam roku zarazy”.

No to co? Ruszamy z podsumowaniem roku 2020? Zacznijmy dzisiaj od tekstów polskich, jutro mam nadzieję zmotywować się do napisania o najlepszych nie-polskich tekstach fantastycznych, jakie w 2020 przeczytałam.

Powiem tak – w roku 2020 wśród moich lektur rodzimych dominowały opowiadania – zarówno te wydane w zbiorach autorskich, jak i te w antologiach i czasopismach. Kilka propozycji do przeczytania / rozważenia pod kątem jakichś przyszłych nominacji nagrodowych przedstawiam poniżej. Od razu też zaznaczę jeszcze jedno – nie zdążyłam oczywiście przeczytać wszystkiego. w W całej notce rozsiane są informacje o powieściach i opowiadaniach z 2020, które mam na liście lektur przed sezonem nagrodowym, ale gdyby ktoś chciał dorzucić coś do tej listy, to polecanki zawsze chętnie przyjmę.

Po pierwsze – zbiory autorskie. Tych przeczytałam niewiele, ale też nie tak wiele ich wychodzi. Przede mną lektura kilku ciekawych zbiorków z zakresu grozy, a z tych już przeczytanych chciałabym wyróżnić “Niebo, ptaki i robaki” Anny Marii Wybraniec: ciążący w stronę weirdu i niesamowitości debiut, zapowiadający bardzo ciekawą autorkę.

Po drugie – antologie. Tu mieliśmy wysyp, jak zresztą od kilku lat. Ukazywały się tomy wydawane przez różne kluby i organizacje związane z fantastyką – z tych nieczytanych dotąd szczególnie napalam się na wydany przez Śląski Klub Fantastyki Iknszy welt (z opowiadaniami m.in. Michała Cholewy i Marty Magdaleny Lasik). Jak zawsze nie zawodziły Fantazmaty – w tegorocznych zbiorach Nanofantazje 2.0 i wydanej niedawno Zbrodni doskonałej czeka sporo ciekawych tekstów – choć, przyznajmy, nie ma wśród nich moich absolutnych faworytów do tytułu opowiadania roku. Czeka na mnie jeszcze całościowa lektura Hardych baśni, w których jest kilka tekstów znanych mi już i cenionych autorek. Znam z nich na razie jeden, udane i nastrojowe “Róże świętej Elżbiety” Agnieszki Hałas, odwołujący się do legendy średniowiecznej węgierskiej świętej królowej i do motywów z Tannhäusera Wangera. Nie zachwyciły mnie antologie cyberpunkowe – choć z tej kobiecej (Cyberpunk Girls Uroborosa) czekają mnie jeszcze oba teksty generalnie bardzo przeze mnie cenionej Martyny Raduchowskiej. Nie ruszyłam jeszcze Gladiatorów z FS – mam w tym tomie upatrzone kilka tekstów, które zdecydowanie chcę przeczytać. W głośnej i bardzo różnie ocenianej antologii Tęczowe i fanastyczne (Grupa Wydawnicza Alpaka) znalazłam jedno ze swoich ulubionych opowiadań roku – malarski, niepokojący “Ogród rozkoszy ziemskich” Olgi Niziołek, które na pewno znajdzie się na mojej liście nagrodowych nominacji za 2020. Nie chcę rozpisywać się o tym zbiorze, ponieważ jest w nim i moje własne opowiadanie, a recenzowanie zbiorku ze swoim tekstem trochę nie ma sensu, ale w tym tomie obiecujące – w kontekście dalszych karier autorów/-ek – są IMHO także teksty, które napisali/ły Paulina Rezanowicz, Ewan Mrozek i A. Szydlik. Literacko warto też zerknąć na zawarte w tym zbiorze teksty Agnieszki Szmatoły oraz cieszącej się już w fandomie sporym uznaniem Krystyny Chodorowskiej. Jedne i drugie to nie do końca moja bajka, ale pod względem literackim warte są uwagi – mogą do kogoś trafić mocniej, niż do mnie. Pierwszy tom pokonkursowej antologii Weird fiction po polsku (Phantom Books) to także tom, w którym jest mój tekst – powstrzymując się więc od szczegółowej recenzji całości, pozwolę sobie zwrócić uwagę na opowiadania Pawła Wącławskiego (zachwycające pomysłowością “Jestem wszystkim i wszystkimi”), docenionego przeze mnie już w zeszłym roku Michała Brzozowskiego (absurdalne, ale i łapiące za serce “Nakręcia głowy”, chyba mój nr 1 w tym zbiorku) oraz Michała Blatkiewicza (enigmatyczne i idące w niepokojącą groteskę “…Będzie futro”). Nie zawiódł mnie również obserwowany już od jakiegoś czasu Sylwester Gdela (mitologiczno-cyberpunkowo-odlotowy “Gegnarok”). Jeszcze przede mną lektura tegorocznych “Snów umarłych”, ale wiem, że zawierają kilka naprawdę dobrych tekstów. A jak już mowa o dobrych tekstach – z czytanych przeze mnie antologii najrówniejszą chyba była ta stworzona z opowiadań wyróżnionych na portalu Nowej Fantastyki (Fantastyczne pióra). Portal ten jest mi bliski i sama się na nim udzielam, nie mam jednak swojego tekstu w zestawie za 2018 (wydanym w 2020). Chciałabym wobec tego zwrócić uwagę na najciekawsze teksty z tego tomu. Pierwszy z nich to “Arecibo” (autorem jest Aleksander Pacion), klimatyczne SF z elementami horroru (?), które ma ogromne szanse znaleźć się na mojej liście Zajdlowych nominacji za 2020. Drugi i trzeci – to dwa teksty obserwowanego przeze mnie od dłuższego czasu Łukasza Redelbacha – oryginalny światotwórczo i koncepcyjnie “Luminescencyjny pokrak” oraz przede wszystkim gęste, ciemne, ponure opowiadanie weirdowe “Smakołyk dla dżdżownicy”, też wysoko na mojej szerokiej liście nagrodowej. Z antologii tej zdecydowanie warto także sięgnąć po inspirowany ilustracjami Jakuba Różalskiego wojenny fresk “Husarz śmierci” Marka Kolendy i na intrygującą, emocjonalną i wizyjną “Kumari” Radosława Puchały. Katarzyna Szymonik, która ma w tym zbiorze dwa teksty, to także bardzo obiecująca autorka o dużych możliwościach – ale poczekajcie na “Fantastyczne pióra” 2019, żeby ją w pełni docenić!

Skoro najwyraźniej nie czytywałam aż tak wielu antologii, to co czytałam? Ano, w tym roku w większych niż kiedykolwiek ilościach – opowiadania w czasopismach. No dobra, głównie w czasopiśmie, jednym. W Nowej Fantastyce. W podsumowaniach roku pewnie przewinie się motyw awantury o tekst Jacka Komudy – ja nie będę o nim pisała, bo na mojej liście najciekawszych raczej by się nie znalazł.

Co by się znalazło, z rzeczy z NF? Klimatyczna, choć chwilami nieco za długa “Podróż do wnętrza psa” Olgi Niziołek. Niby dość tradycyjnie i z szacunkiem dla historii, ale pomysłowo i niebanalnie przerabiający opowieść o spartańskim zdrajcy “Efialtes” Pawła Majki (ale też Majka zawsze umiał bawić się tradycją!). “Głos słońca” Marty Magdaleny Lasik, SF bliskiego zasięgu nawiązujące do japońskich klimatów. No i przede wszystkim “Święci z Vukovaru” duetu Krzysztof Matkowski i Krzysztof Rewiuk, ich drugi wspólny tekst po nominowanej w tym roku do Zajdla “Dziewczynie z papieru i ognia”. Tym razem współczesny, w realiach leczącej wojenne rany byłej Jugosławii, emocjonalny, ale i starannie przemyślany, psychologicznie prawdziwy tekst z odrobiną niesamowitości wdzierającej się w realny świat – to jeden z moich zdecydowanie ulubionych tekstów roku 2020. Z kolei w Esensji zwraca uwagę “Nocna parada stu demonów” Wiktora Orłowskiego – efektowna gra tradycyjnymi klockami (demonologia, Japonia, mroczne zabójstwa), układająca się w trzymającą w napięciu całość.

Gdy chodzi o powieści 2020, konkurencję wygrał wspomniany w poprzednim akapicie Krzysztof Matkowski – jego Trzecia część człowieka (Wydawnictwo Alegoria) to moja ulubiona powieść fantastyczna poprzedniego roku, pisałam o niej zresztą więcej tutaj. Wydarzeniem roku była niewątpliwie pierwsza w historii Nike dla autora fantastyki – za intrygującą, choć w moich oczach nierówną Baśń o wężowym sercu Radka Raka. Powiem szczerze – przy wszelkich wątpliwościach bardzo, ale to bardzo się ucieszyłam z tej nagrody! W 2020 nową powieść wydała także Agnieszka Osikowicz-Chwaja – bardzo się dziwię, że po jej cykl klasycznej fantasy z militarnym skrętem i współczesnymi dylematami w tle nie sięga więcej czytelników, bo jej proza jest tego warta. Lubiący fantastykę dla najmłodszych dostali w 2020 także kolejną część przygód Małego Licha Marty Kisiel, która coraz skuteczniej łączy, także w pisarstwie dla młodego czytelnika, humor i ogrywanie kulturowych tradycji z całkiem poważną, gotycką grozą.

Jeszcze przede mną lektura kilku głośnych tytułów z tego roku – pewnie jak zawsze nazbiera się kilka książek, o których warto pamiętać (na pierwszy ogień – Człowiek, który zniknął. Deus ex machina Kornela Mikołajczyka, bo zapadło mi w pamięć jego opowiadanie w antologii Umieranie to parszywa robota z 2019 i Bieganie po torach Łukasza Krukowskiego, weirdowa powieść chwalona przez kilku recenzentów i czytelników, do których mam zaufanie.

A wy? Macie swoje ulubione polskie teksty?

Zew Zajdla (7): Opowiadania. Krzysztof Rewiuk, “Der Fischerkönig”

Ostatnie chwile na głosowanie, ostatnie rekomendacje Zajdlowe. Dzisiaj – opowiadanie dla tych, którzy tęsknią za arturiańskimi klimatami – choć, powiem od razu, to nie jest tak do końca tekst o rycerzach, damach i Świętym Graalu. Spodziewajcie się dworzan w tużurkach raczej niż w turniejowych zbrojach.

UWAGA: Dalsza część analizy zawiera spojlery. Jeżeli naprawdę nie chcesz znać żadnych szczegółów, przejdź na koniec (po drugiej ilustracji), po krótką bezspojlerową rekomendację.

Źródło: strona Fantazmatów

„Der Fischerkönig” Krzysztofa Rewiuka pomysłowo zderza fantastyczne elementy ze światem dziewiętnastowiecznej Europy, a konkretniej – z dworem szalonego króla Ludwika Bawarskiego: dworem człowieka popadającego w obłęd, zakochanego w baśniach i rycerskich opowieściach, będącego przy tym protektorem i mecenasem Richarda Wagnera. Ten konkret jest ważny: w opowiadaniu Rewiuka operowe skojarzenie z Lohengrinem Wagnera jest świadomie umieszczone wewnątrz świata przedstawionego. W końcu bohaterami są Ludwik II Bawarski i Lohengrin, mistyczny rycerz z opery pod tym samym tytułem, a muzyka Wagnera pełni funkcję łącznika pomiędzy światami: to jej odtworzenie sprowadza rycerza z zamku Graala na smutny bal na dworze szalonego króla. Lohengrin jest tu zresztą w roli podobnej raczej do Parsifala, tytułowego bohatera innej opery Wagnera: pojawia się, nie rozumiejąc świata dookoła i nie wiedząc, co to za miejsce i jaka ma w nim być jego rola, a przychodzi nie tyle po to, by ratować króla (jak Lohengrin operową Elzę), co by przynieść mu paradoksalnie i dziwacznie rozumiane wybawienie i odkupienie – tak jak mityczny Parsifal raczej niż Lohengrin (ojciec, a nie syn) daje nieszczęsnemu, dotkniętemu nieuleczalną raną Królowi Rybakowi, do którego tytuł tekstu Rewiuka się odwołuje.

Rewiuk pisze bardzo sprawnie, ciekawie literacko i jego tekst niewątpliwie ma szansę trafić do czytelników, których męczy z jednej strony literacka awangarda, ale z drugiej – banalnie proste historyjki, opowiadane i dopowiadane od początku do końca , bez pozostawienia pola wyobraźni czytelnika. Paradoksalnie, ten tekst ma niski “próg wejścia”, inaczej niż opowiadania przywoływanej tu wcześniej Agnieszki Fulińskiej – nie trzeba wiele wiedzieć o epoce, żeby cieszyć się lekturą tego opowiadania.

Ilustracja Zuzanny Malkowskiej do opowiadania Rewiuka

GDZIE ZNALEŹĆ: antologia Fantazmatów Ja, legenda

ZA ILE: Za darmo, do ściągnięcia w licznych formatach

DLA KOGO: Dla lubiących fantastykę historyczną, ale niekoniecznie chcących czytać z otwartą w drugim oknie Wikipedią. Dla osób ceniących literaturę arturiańską i retellingi. Dla tych, których cieszą historyczne i muzyczne nawiązania. Dla lubiących elegancką, staranną prozę.

Jeżeli komuś potrzeba informacji, jak nominować i głosować, albo w ogóle, o co chodzi z z tą nagrodą, to wszelkie informacje są na początku jednej z poprzednich notek z tego cyklu.

“Ja, legenda”

Idea stojąca za serią darmowych antologii i zbiorów opowiadań, wydawanych przez Fantazmaty, jest bardzo cenna. Z jednej strony coraz trudniej o debiut (w tym konkretnym przypadku – w ramach szeroko pojętej fantastyki). Z drugiej – czytelnikom wcale nie jest łatwo dotrzeć do ciekawych opowiadań, bo owszem, publikują je niektóre czasopisma papierowe i internetowe, ale w stosunkowo niewielkich ilościach, a i o zbiory opowiadań coraz trudniej. Tegoroczny sukces zbioru Harda horda to raczej wyjątek niż reguła. W takiej sytuacji idea, by udostępniać czytelnikom obszerne (i dodajmy, redaktorsko i edycyjnie bardzo starannie przygotowane) zbiory opowiadań autorów debiutujących bądź młodych stażem, jest naprawdę cenna. Zwłaszcza że – powiedzmy to sobie od razu – Ja, legenda zawiera kilka opowiadań naprawdę bardzo dobrych, a całość trzyma równy poziom.

Zacznijmy może od kawałka historii i kawałka wyznania na początek. Antologia powstała jako owoc konkursu ogłoszonego na forum fantastyka.pl i tam też można (lub można było) przeczytać pierwotne wersje opowiadań. To może być całkiem ciekawe – zobaczyć, jak z pomysłu, czasami literacko nie do końca oszlifowanego, albo z pierwszego szkicu rodzi się gotowy do publikacji tekst. W większości przypadków znałam obie wersje opowiadań z antologii i obserwowanie, co się w nich pod wpływem pracy z redaktorem zmieniło, było szalenie ciekawe. Skądinąd, jeżeli jest się (no nie oszukujmy się, jak ja) aspirującym autorem lub autorką, warto zrobić sobie takie ćwiczenie nawet na jednym tekście: pozwala to uzmysłowić sobie, że dobry redaktor nie jest wrogiem pisarza, a wręcz przeciwnie – może pomóc oszlifować pomysł  i pozwolić opowiadaniu rozwinąć skrzydła.

Przy tej okazji – obiecane wyznanie i disclaimer w jednym: znam część autorów, osobiście lub wirtualnie. Trudno, żeby było inaczej, polskie środowisko piszących i czytających fantastykę nie jest ogromne, a mnie się w różnych miejscach zdarzało udzielać. Wolę to jednak powiedzieć wprost – dlatego, że zamierzam sporo osób chwalić. Ale to nie są pochwały dla kolegów i koleżanek (a w jednym przypadku – dla osoby, z którą zdarza mi się pisarsko współpracować)  – to są pochwały uczciwie, moim zdaniem, zasłużone.

Legendę otwiera „Babel z moich snów” Alicji Janusz, tekst fantasy z ciekawym pomysłem na magię powiązaną z muzyką. Autorka umieszcza epizod z dziejów swojej bohaterki na tle alternatywnej, magicznej Europy (i kawałka Bliskiego Wschodu), wpisując dzieje młodej uczennicy maga-artysty, Audrey, w barwną historię klątwy i zemsty. Muzyka-magia jest najmocniejszym zdecydowanie punktem tego tekstu,  efektowny jest też nastrój, który udało się autorce wykreować. Mniej przekonują mnie relacje między postaciami i w ogóle ich psychologia – a że niewiara zawiesza mi się na twiście, który wprowadza rozwiązanie akcji, fabularnie tekst  mnie nieco rozczarował. Niemniej, umiejętności kreowania klimatu i pomysłowości światotwórczej nie można Alicji Janusz odmówić.
Generalnie pomysły na kreowanie światów fantastycznych to jest mocna strona tej antologii. Podobnie jest w „Zakrzywieniu czasozefiru” Kamila Kuliga, gdzie dwaj bracia-uczeni z mniej więcej naszego świata trafiają do rzeczywistości o obcej, innej fizyce. Ciekawszy zresztą w tym tekście wydaje się opis zasad budowy tego świata niż jego rzeczywistości – może po prostu na mnie jako czytelniczce sprawdza się założenie, że im więcej pozostawione wyobraźni, tym lepiej uzupełnia ona braki w pisanym tekście – ale autorowi udało się stworzyć niebanalne i żywe postacie braci-uczonych i umiejętnie wykreować napięcie między nimi. 
Efektownym konceptem są  też Płynne Formy w „Sercu szwajcarskiego bohatera” Weroniki Seliman, gdzie wybraną perspektywą sporej części narracji jest spojrzenie oczyma obcej – także na poziomie czysto biologicznej organizacji – rasy, a raczej czegoś, co się nią wydaje. Spaceoperowy klimat – opuszczone statki, dziwne obce rasy, kosmiczne konflikty, ożywione SI  – jest tu tłem dla oryginalnie opowiedzianej historii konfliktu, w którym „walczący” nie do końca zdają sobie sprawę nie tylko z tego, jakie będą konsekwencje ich zaangażowania, ale nawet, tak naprawdę, z kim walczą. Autorka stara się oddać obcość Płynnych Form także na poziomie językowym, kreując elementy mowy i wybierając nietypowe formy gramatyczne dla swoich postaci. Subiektywnie, czegoś mi w tym opowiadaniu zabrakło na poziomie czysto emocjonalnym, ale odmówić mu solidnego warsztatu i pomysłu nie można.     
Spaceoperowy w charakterze jest także „Status ofiary ściśle reglamentowany” Jerzego Bogusławskiego, ale tu z kolei to imaginarium służy nie tyle kreacji efektownego obcego świata czy rasy, a skonstruowaniu skomplikowanej fabuły, odnoszącej się do zagrożeń i zjawisk znanych jak najbardziej i z naszego świata, w tym przede wszystkim kwestii wojny hybrydowej i jej skutków, a wśród nich – konsekwencji  dla pojedynczego człowieka, który znalazł się na celowniku władzy. Bogusławski nie boi się eksperymentów formalnych – rozbija narrację nagłówkami, fragmentami oficjalnych wypowiedzi i tym podobnymi konstrukcjami, w ten niebanalny sposób wprowadzając kolejne, dodatkowe elementy świata przedstawionego. Przy czym stwierdzenie, że chyba nie o światotwórstwo w tym tekście chodzi (a przynajmniej nie jest to pierwszy cel), nie zmienia faktu, że wizja tegoż świata w opowiadaniu Bogusławskiego jest intrygująca i bogata.

Udaną wariacją na temat space opery jest „Louise” Magdaleny Wilk, gdzie pozornie dość typowa akcja – rozbitkowie na groźnej, śnieżnej planecie – umieszczona w znanych z klasyki gatunku dekoracjach (statki kosmiczne, opuszczone kosmoporty, ucieczki i strzelaniny, ponury półświatek) jest w interesujących sposób skontrapunktowana wiarygodnym opisem relacji między tytułową bohaterką a towarzyszącym jej obcym, którego przez sporą część akcji bierzemy za kogoś innego, niż to, czym się ostatecznie okazuje. 

„Jestem legenda” Marzeny Zawierskiej jest z kolei opowiadaniem, w którym obraz naszej rzeczywistości – bardzo konkretnej, inspiracja dla postaci himalaisty jest oczywista od pierwszego jego pojawienia się – z kreacją fantastycznego świata górskich istot i ich cywilizacji. Muszę przyznać, że jest to tekst, który podobał mi się zdecydowanie najmniej z całego zestawu: ani nie przekonuje mnie postać sportowca i jego motywacje, ani cywilizacja anaeredów, małych a dobroczynnych stworków w postaci podobnej do myszek, nie intryguje (a ich nie najlepiej wymyślony język tylko do tego niezadowolenia się dokłada). Tekst  wydaje mi się pęknięty, niespójny: z jednej strony wzniosła (aż do przesady) walka himalaisty z górą, której postanowił nie odpuścić – górą, dodajmy, de facto upostaciowaną, z drugiej – puchaty, bajkowy świat gumisiopodobnych anaeredów i ich dylematy, czy ludzie ich polubią, czy nie. To chyba jedyne opowiadanie zbioru, w którym nie znalazłam nic, co by mnie w jakimś choćby stopniu, jak czytelniczkę, porwało czy zaintrygowało.

Nie wszystkie jednak teksty antologii skupiają się kreowaniu obcych, fantastycznych światów czy istot. Ja, legenda jest zbiorem mocno eklektycznym pod względem gatunkowym i zawiera opowiadania formalnie i koncepcyjnie bardzo się od siebie różniące – a wiele z nich zakłada wplecenie elementu fantastycznego w realia mniej lub bardziej przypominające nasz świat. Tak jest zresztą w przypadku najlepszych, moim zdaniem, tekstów w zbiorze: „Kroków Komandora” Agnieszki Fulińskiej, „Fischerköniga” Krzysztofa Rewiuka i „Szóstej minuty na językach” Krzysztofa Matkowskiego.  

„Kroki Komandora” i „Fischerkönig” mają sporo wspólnego, zarówno gdy chodzi o koncepcję, jak i o osadzenie w czasie i przestrzeni. Obydwa zderzają fantastyczne elementy ze światem dziewiętnastowiecznej Europy – i obydwa używają jako punktu odniesienia opery. W opowiadaniu Rewiuka to operowe skojarzenie jest świadomie umieszczone wewnątrz świata przedstawionego: bohaterami są Ludwik II Bawarski i Lohengrin, mistyczny rycerz z opery pod tym samym tytułem, a muzyka Wagnera pełni funkcję łącznika pomiędzy światami: to jej odtworzenie sprowadza rycerza z zamku Graala na smutny bal na dworze szalonego króla. Lohengrin jest tu zresztą w roli podobnej raczej do Parsifala, tytułowego bohatera innej opery Wagnera: pojawia się, nie rozumiejąc świata dookoła i nie wiedząc, co to za miejsce i jaka ma w nim być jego rola, a przychodzi nie tyle po to, by ratować króla (jak Lohengrin operową Elzę), co by przynieść mu paradoksalnie i dziwacznie rozumiane wybawienie i odkupienie.

O ile Rewiuk swoim tekstem wpisuje się w tradycję wpisywania fikcyjnych i fantastycznych wyjaśnień w wątki kluczowych historycznych wydarzeń – tradycję sięgającą co najmniej Aleksandra Dumasa – o tyle „Kroki Komandora” Agnieszki Fulińskiej postacie z pierwszych stron historii mają raczej w tle. Na pierwszym planie jest postać nie tyle fikcyjna (pan hrabia ma swój historyczny pierwowzór), co mocno sfikcjonalizowana i w dużym stopniu wykreowana przez autorkę. To opowiadanie bodaj najciekawsze w zbiorze, gdy chodzi o sposób prowadzenia narracji. Nie dość, że w postaci André Pontisa dostajemy punkt widzenia nie tylko mocno niewiarygodny, ale i będący przy tym czarnym charakterem, to na dodatek autorka wpisała w swój tekst dwie postacie, które stanowią jego – a przy tym swoje nawzajem – zwierciadło. Nemezis Pontisa jest Człowiek z Tulonu – ale przecież ludzi z Tulonu jest w tym tekście dwóch: jednym jest, jak się nietrudno z tekstu domyślić, Napoleon Bonaparte, drugim – enigmatyczny inspektor Vidocq. Obaj bohatera mniej lub bardziej realnie prześladują, z oboma się zestawia i w jakiś dziwny sposób z oboma przegrywa, choć ma za sobą wsparcie jakiegoś rodzaju siły zła, o Lovecraftowskim raczej niż szatańskim rodowodzie. To nie jest łatwy w odbiorze tekst – skomplikowanej narracji towarzyszy spora porcja historycznej i kulturowej erudycji, a konstrukcja tekstu oparta jest o aluzje do Don Giovanniego Mozarta – ale warto się w niego zagłębić.

Trzecie z najbardziej przeze mnie cenionych opowiadań zbioru to „Szósta minuta na językach” Krzysztofa Matkowskiego. „Szósta minuta…” jest swoistą wariacją na temat low fantasy, gdzie w bardzo codziennym, współczesnym świecie, pełnym celebrytów, tabloidów i trollingu – pojawiają się czarodzieje. Ba, pojawia się wojna czarodziejów – a raczej prywatna wojenka tytułowego bohatera, Czarka Marnego, z tajemniczym wrogiem. W tej wojnie, owszem, walczy się na magię – ale też korzysta się z plotkarskich czasopism, portali internetowych i walki na plotki. Matkowski, co udowodnił już w innych swoich opowiadaniach, ma ogromną wyobraźnię i duży talent do kreowania fantastycznych, zatrącających chwilami o groteskę zderzeń naszego realnego świata z Niesamowitym. Także i w tym tekście – opowiadaniu o małych, zwykłych ludziach władających (na nieszczęście swoje i innych) całkiem sporą magią, ta sztuka mu się udaje.

Wśród tekstów w zbiorze pozytywnie wyróżnia się także „Nowy gracz na rynku many” Sylwii Finklińskiej, brawurowo żeniący rosyjskie, wojenno-gangsterskie klimaty ze światem, który w pierwszej chwili wygląda jako mariaż postapo z cyberpunkiem, ale w rzeczywistości okazuje się mieć sporo wspólnego z pokrętną i dziwaczne rozumianą fantasy. Finklińska ma świetny słuch językowy – tak dialogi, jak i narracja w tym tekście płyną, są barwne i potoczyste, a przy tym, przy całej mnogości rusycyzmów i przekleństw, uwodzą czytelnika rytmem i stylistyczną urodą. Koncepcyjnie ten tekst też jest efektowny i pomysłowy, a poza tym – jako jeden, tak naprawdę, z nielicznych w zbiorze – świetnie związany z tytułowym byciem legendą.

„Instrukcja obsługi drzwi/Latać jak ptaki” Łukasza Skonecznego ma szalenie ambitny i oryginalny pomysł wyjściowy. Jeśli dobrze rozumiem autorskie intencje, to zmiana magnetosfery Księżyca ma wywołać zmianę magnetosfery Ziemi, a co za tym idzie – możliwość stworzenia nowego paradygmatu myślenia, możliwość blokowania różnego rodzaju dewiacji i problemów psychicznych i tym podobne. Niestety, między Strefą 51, żartami z nazwisk i tajnych agentów, tragedią rodzinną bohatera, znikającym i pojawiającym się menelem, problemami z finansowaniem badań na uczelni, testami na pedofilach i kanibalach a panem Twardowskim na kogucie ten znakomity pomysł nieco się gubi – podwójny tytuł to dopiero początek komplikacji w tym tekście. Na tej pizzy, że tak powiem, jest nieco za dużo dodatków – każdy smaczny, razem nieco, hmmm, dezorientujące i chaotyczne. 

Tekstem opartym na jednym efektownym pomyśle jest „Rdza” Justyny Maciny, w której tajemnica rdzawej substancji, która zaczyna pokrywać wszystko w okolicy, jest w warstwie fabularnej zestawiona z zagadką bohatera-narratora: po co chodzi on do lasu, zawsze w jedno i to samo miejsce? Po co, jak sam mówi, kopał tam dół? I jaki ma to związek z ulegającym na jego oczach przemianie światem? To niepokojący i intrygujący tekst, od którego trudno było mi się oderwać.      

Jest w zbiorze Ja, legenda trochę opowiadań dających łatwo wpisać się w konkretne konwencje fantastyczne. Należy do nich na przykład udane i efektowne postapo „Clean  up & Go” Michała Pięty, dziejące się w schronie, w którym atomową zagładę przeżyła grupa pracowników zatrudnionej przez armię firmy sprzątającej.  W nurcie postapo mieści się też intrygujący „Deszczowy żołnierz” Filipa Laskowskiego, w którym życie ocaleńców w dziwacznym, przefiltrowanym przez skrzywioną percepcję bohaterów świecie jest pretekstem nie tylko do opisu otaczającej ich rzeczywistości, ale i do subtelnego i wiarygodnego zarysowania łączących te tak bardzo od siebie różne osobowości więzów. Opowiadanie wyróżnia się dodatkowo bardzo efektownym stylem i pomysłową metaforyką; świetnie mi się je czytało. Z kolei „Kilka rzeczy do zrobienia” Krzysztofa Górskiego łączy pewne elementy sztafażu postapo ze space operą: akcja, która w pierwszej chwili wydawała mi się umieszczona w odradzającej się po upadku cywilizacji, dzieje się tak naprawdę w kosmosie, na skolonizowanej przez ludzi planecie, na której zjawienie się człowieka ewidentnie przyspieszyło ewolucję lokalnego gatunku. Gdybym jeszcze, czytając, mogła uwolnić się od fabularnych skojarzeń z Jak wytresować smoka

Obok takich dość łatwo definiowalnych gatunkowo opowiadań w zbiorze jest także kilka tekstów niemożliwych do prostego przypisania. Wyróżniają się tu przede wszystkim filozofująca „Dzwoneczek i klub solipsystów” Michała Brzozowskiego – inteligentny, sarkastyczny i pozornie łatwy w lekturze mini-traktacik o kwestii bytu i niebytu, oraz „Karpia dzień, czyli JaFonowi wypaplane” Dariusza Skrzydło. Ten ostatni tekst, odważny językowo i formalnie („słuchamy” nagrań narratorki, wystylizowanej na groteskową dresiaro-blacharę), jest, paradoksalnie, konserwatywną dystopią, którą poznajemy przez monolog postaci, która też okazuje się być trochę czym innym, niż się wydaje… Pewne elementy groteski i sporo satyry widać także w „Zwykłym szarym Heniu i korpoprzyjacielu” Mateusza Hengiera, opowiadaniu, które skupia się na ponurej w gruncie rzeczy historii człowieka uwikłanego w kontrolującą wszelkie aspekty jego życia pracę (i to pracę kontrolera biletów!).   

Przy lekturze „Siódmego dnia” Michała Woźnego towarzyszyły mi natomiast skojarzenia z Kantyczką dla Leibowitza – tekst Woźnego jest zapisem ostatnich chwil przed (odwołanym) końcem świata, widzianym z punktu widzenia upadającego kościoła katolickiego. Opis niewidomej dziewczyny-papieżycy i jej doznawania świata jest literacko bardzo ładny i z dużą wyobraźnią opisany – choć ciekawe postaci i intrygujący świat aż by się prosiły o rozszerzenie; chętnie bym poznała powieść z tego świata, nie tylko niedługie opowiadanie. Pozostałam natomiast nieprzekonana przez „Skalę wartości” Miłosza Śmiałka – może przez fakt, że działał mi na nerwy główny bohater, może przez narrację w czasie teraźniejszym, za którą nie przepadam, a może dlatego, że przez sporą część tekstu mamy do czynienia ze szkolną opowiastką o młodym buntowniku, przeplataną równie szkolną analizą fragmentów Hamleta, a fantastyczność (i niesamowitość, choć tak naprawdę mocno metaforyczna) pojawia się dopiero w końcowej części tekstu.

Lekko parodystyczna „Farsa” Michała Puchalskiego, odwołująca się do dobrze znanego nurtu tworzenia pastiszów i parodii arturiańskich opowieści (jak by to powiedzieć, Jankes na dworze króla Artura ukazał się w 1889…) jest tekstem bardzo sprawnie napisanym, ale nie wywołała we mnie jakichś szczególnych emocji. Lepiej czytało mi się podobną w założeniu, tyle że opartą na wątkach z klasycznych baśni, „Jedną długą noc” Katarzyny Szymonik, gdzie literackie i baśniowe bohaterki spotykają się na blokowisku w dzisiejszych Kielcach. Obydwa te opowiadania fabularnie nie porywają i są dość przewidywalne i nieco za długie, ale bohaterki Szymonik wydały mi się ciekawsze od rycerzy i czarodziejów Puchalskiego. Baśniowe inspiracje widać także – obok innych motywów – w nierównej, ale obiecującej „Dzikusce” Michała Stachnika, która zaczyna się od trzęsienia ziemi: szalenie efektownej literacko, a doświadczanej przez jedną z bohaterek wizji Jezusa niosącego krzyż; potem niestety zamienia się w starannie literacko napisaną, ale fabularnie przewidywalną i przez to rozczarowującą kronikę życia rodziny wilkołaków, z ukłonami w stronę baśni o Czerwonym Kapturku i pojawiającymi się postaciami braci Grimm. Szkoda, początek zapowiadał trochę inne opowiadanie – co nie zmienia faktu, że będę śledzić kolejne teksty tego autora.  

A jak już mowa o tekstach, które mnie nie zachwyciły – zalicza się do nich „Sztuka Gordiana del Monte” Marka Betlejewskiego, bo ileż średnio pomysłowych koncepcyjnie wariacji na temat Portretu Doriana Graya skrzyżowanego z Draculą i okraszonego z lekka umoralniającym finałem można w życiu przeczytać? Trzeba jednak autorowi przyznać, że tekst jest bardzo sprawnie skomponowany i napisany barwnym językiem – do mnie jako czytelniczki nie trafił, ale odmówić mu solidnego warsztatu nie można. Sprawna językowo i kompozycyjnie jest też „Przygoda wesoła i niebezpieczna Pupca Sierotki” Łukasza Kulińskiego, zdradzająca swoje inspiracje już mottem z Dyla Sowizdrzała de Costera, ale żeby ją w pełni docenić, trzeba by lubić ten rodzaj parodii, a nie jest to stylistyka, za którą bym przepadała: jestem w stanie wytrzymać dość ograniczoną ilość dowcipów o pupie, kupie i kradzeniu cnoty, a w tym tekście jest ich mnóstwo.

Generalnie, zbiór Ja, legenda jest bardzo zróżnicowany – zarówno tematycznie, koncepcyjnie, gatunkowo, jak i gdy chodzi o realizację tytułowego motywu. Są teksty, które opierają się na idei bycia/stawiania się/ pragnienia stania się legendą (jak przykładowo „Nowy gracz na rynku many”, „Kroki Komandora” czy „Dzwoneczek i klub solipsystów”), ale zdarzają się i takie, gdzie motyw ten potraktowany jest pretekstowo. Co ważniejsze, opowiadania w zbiorze trzymają, moim zdaniem, solidny i równy poziom. W tak obfitej kolekcji zawsze oczywiście znajdą się takie teksty, które zrobią na konkretnym czytelniku większe wrażenie, i takie, które przekonają mniej, ale Ja, legenda nie zawiera ani jednego tekstu, który bardzo wyraźnie odstawałby na minus poziomem. Polecam z całego serca, także tym, którzy szukają swoich typów na nominacje do nagród literackich w kategorii „Opowiadanie”.