Zew Zajdla 2020: powieści (1). Inne “Pieśni”

Maciej Głowacki, Pieśni Chołów, Wydawnictwo Wertofix Media 2020

Od kilku lat regularnie biorę udział w akcji Zew Zajdla – co oznacza, że sama wysyłam propozycje nominacji do najważniejszej polskiej fandomowej nagrody, ale też, kiedy przyjdzie pora ogłoszenia, jakie powieści i opowiadania zostały oficjalnie nominowane, czytam te propozycje, by wybrać z nich w końcu moje ulubione i zagłosować.

W tym roku nie napracuję się, czytając: zarówno spośród nominowanych opowiadań, jak i powieści, nie znałam dosłownie pojedynczych tekstów. Opowiadaniem, którego mi brakuje, jest „Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośle!” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jeśli natomiast chodzi o powieści – niedawno skończyłam czytać ostatnią, której wcześniej nie znałam, czyli Pieśni Chołów Macieja Głowackiego. I o niej chciałam dzisiaj napisać parę słów, bo to utwór ciekawy i niebanalny.

Uwaga: recenzja zawiera spojlery. Przejdź na dół, do tekstu po drugiej ilustracji, po krótką bezspojlerową opinię.

Okładka, źródło: Lubimy Czytać

Pojawienie się Pieśni Chołów na liście nominacji do Zajdla zaskoczyło część fandomu, bo, podobnie jak mnie, nazwisko autora było im nieznane, a książka – wydana metodą self publishingu, co dotychczas w nominacjach niespecjalnie się zdarzało. Maciej Głowacki nie jest jednak postacią anonimową, bo funkcjonuje w polskim internecie jako popularny twórca memów i copypast. Innymi słowy – to nie jest casus kompletnie nieznanego debiutanta, który jakimś cudem znalazł się na liście nominacji, to jest twórca z własną fanbazą, gotową sięgnąć po jego tekst, a następnie ten tekst nominować do nagrody. Zresztą – książkę poleca Michał Gołkowski, pisarz, o którym trudno powiedzieć, że jest autorem niszowym.

I wiecie co? Jakby mnie “Pieśni Chołów” wpadły w ręce w momencie, kiedy wysyłałam swoje zgłoszenie do nominacji, to też bym nominowała.

Nominowałabym głównie dlatego, że Głowacki w swoim tekście w sposób szalenie efektowny buduje nastrój i konstruuje fikcyjną rzeczywistość. W teorii Pieśni Chołów dzieją się w roku 1980, ale tak naprawdę niewiele w nich realiów tamtych czasów (mniej więcej pamiętam, jak wyglądały ejtisy w małym miasteczku). Kiedy czytałam, ukazany w powieści świat realny – o ile tam cokolwiek jest naprawdę realne – wydawał mi się bezczasowy, zawieszony w pewnym archetypie polskiej wiejskości, pewnej wizji tego, jak takie prowincjonalne życie wygląda niezależnie od epoki. To oderwanie od konkretu nie jest przy tym wadą, nie dlatego zwracam na to uwagę, mam zresztą wrażenie, że autorowi na realizmie absolutnie tu nie zależało – robię to raczej po to, żeby podkreślić pewną specyficzną cechę tej powieści, jaką jest jej eklektyzm.

Pieśni Chołów wymykają się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej. Jest w nich i sporo z konwencji fantasy (którą sam autor określa jako folk fantasy), i z grozy, a nawet z SF, kojarzącej się gdzieś z Piknikiem na skraju drogi i inspirowanymi nim mediami (patrz scena z drzewem / serce), ba, jest tu też coś z takiej realistycznej polskiej prozy o wsi/małym miasteczku. Autor te konwencje miesza sobie z dezynwolturą i na luzie – i to wychodzi bardzo naturalnie, efektownie. Nie ma w tej powieści – bo ja wiem, jak to powiedzieć, nie ma w niej minoderii i nachalnego popisywania się aluzyjnością,mrugania do czytelnika w stylu “patrzcie, jaki jestem o-czy-ta-ny”, choć pogrywania rzeczami i ideami zrozumiałymi często głównie środowiskowo (patrz: bohater kompletnie absurdalnie w chwili zagrożenia śpiewa “Barkę”) jest tu sporo. Całość daje spójny mimo tej różnorodności efekt.

Same historie tworzą raczej pewną mozaikę wydarzeń, pewną serię bardziej niż super-spójną powieściową fabułę. Na poziomie czysto czytelniczym – to wciąga, dobrze się czyta, chce się wiedzieć, co dalej. I owszem, akurat ja czasem bym wolała, żeby autor wrócił do pewnych wątków na dłużej – jak do tego w znakomitym, trzymającym za gardło otwarciu powieści, do historii o spalonym dziecku – ale to nie jest tak, że to jakoś bardzo będzie każdemu przeszkadzać.

Bohaterowie… bohaterowie są w połowie drogi między byciem dobrze zrobioną realizacją pewnych modeli powieści grozy a pełnokrwistymi osobowościami. Zwłaszcza główny bohater-narrator, Jerzy Drozd, doktor psychologii taki nie całkiem udany, szukający w Chołach tematu naukowego, nad którym się nie napracuje i pakujący się w sam środek problemów. Na początku robi on wrażenie przede wszystkim postaci majacej skupić uwagę czytelnika, klasycznego bohatera przybywającego do przeklętego miasteczka i próbującego, mimo mniej lub bardziej czynnej niechęci miejscowych, zrozumieć, co to się dzieje. Później jednak, w miarę rozwoju akcji, Drozd nabiera indywidualnych cech i charakteru, a postacie z Chołów, które poznaje, też ujawniają swoje drugie i trzecie, skryte pod maskami, oblicze.

Najmocniejszą jednak stroną powieści Głowackiego jest światotwórstwo i światotwórcza wyobraźnia autora. Jego wizja świata, a raczej światów – kolejnych poziomów, pięter, na które się przeskakuje, a z których każde ma swoją rzeczywistość, widoczną z tego poziomu i tylko / głównie z niego – może koncepcyjnie przywodzić na myśl czy to, jakoś tam, Mythago Wood Roberta Holdstocka, czy, poniekąd, choć klimat radykalnie inny, Amber Zelazny’ego, przy czym absolutnie nie twierdzę, że te skojarzenia są inspiracjami, że są świadome; to raczej skojarzenia, które się pojawiły w moim umyśle przy lekturze – podobnie jak pewne konceptualne pokrewieństwa z Zoną w Pikniku na skraju drogi Strugackich. Wyobraźnia autora jest gotycka, weirdowa, pokręcona, jego wizje są barwne i często makabryczne, a jednocześnie fascynujące.

Bardzo też w Pieśniach Chołów ujęło mnie to, że ta powieść jest – odważna, a to nie jest najczęstszy przymiotnik, jakiego bym użyła, pisząc o polskich debiutach literackich w konwencjach szeroko pojętej fantastyki. Nieraz mi się zdarzyło sięgnąć po dłuższy tekst debiutanta/-tki, których znałam z odważnych, pomysłowych opowiadań, i czytać tekst znacznie bardziej konwencjonalny – może dlatego, że o powieściowy debiut wydawniczy jest niełatwo, może dlatego, że większość ma gdzieś z tyłu głowy poczucie, że trzeba trafić do jak najszerszego czytelnika… Tu tego nie ma. Tekst jest odważny koncepcyjnie, niebanalnie pogrywa baśniowymi może nawet bardziej niż mitycznymi motywami (wiem, co mówię, właśnie jestem po POTĘŻNEJ ilości przeczytanej słowiańskiej fantasy i tym bardziej doceniam to, co robi tu Głowacki), a przy tym – ma styl. To nie jest przezroczysta, pozbawiona właściwości poprawna polszczyzna bez charakteru, którą się często widzi (więcej o tym w następnej notce), to jest styl – własny. On się może podobać albo nie, ale jest barwny i nosi piętno autorskiej indywidualności.

Podobało się, znaczy. Będzie czytane więcej z tego uniwersum.

Caspar David Friedrich, Abtei im Eichwald, olej na płótnie, 1809/10, źródło

GDZIE ZNALEŹĆ: wersję elektroniczną na stronie autora.

DLA KOGO: dla osób szukających niebanalnej fantastyki inspirowanej folklorem i Słowiańszczyzną. Dla szukających nietypowych, oryginalnych pomysłów światotwórczych. Dla nie bojących się zdrowej porcji makabry i grozy.

11 thoughts on “Zew Zajdla 2020: powieści (1). Inne “Pieśni”

  1. Może bym kupił, gdyby to szło kupić, a nie idzie, bo nigdzie nie ma….

    >książkę poleca Michał Gołkowski, pisarz<

    To akurat antyrekomendacja, a słowo "pisarz" – grube nadużycie 😀

    Like

    1. No nie idzie, bo to self-pub. Ja w ramach Zewu Zajdla ściągnęłam ebooka ze strony autora.
      Re: Gołkowski. Ale zgodzisz się, że znany? Bo może nie wyraziłam się jasno – chodziło mi o to, że własną publikację debiutanta poleca nie tyle pisarz wybitny, co głośny i popularny. Pojawiały się po tej nominacji głosy, że Głowacki to autor znikąd – ale najwyraźniej wcale nie do końca.

      Like

      1. >Gołkowski. Ale zgodzisz się, że znany?<
        Zgodzę się, niestety, jest znany. Mnie akurat tylko z "Komornika" – ta sama półka co Ziemiański i "Achaja", więc nie będę kontynuował znajomości z tym panem 😀

        Like

      1. O, to ja sobie papier kupię, niech stoi na półce 😀 (znaczy, na tyle mi się podobało, że wygospodaruję miejsce na regale w moim wybitnie niedużym mieszkaniu XD)

        Like

      2. A pisałem do Pana, Panie Macieju, na facebooku (domyślam się, że to Pański fanpage: >Ile kosztują dzisiaj “Pieśni Chołów”?<) – przeczytane, nie odpowiedziane 😛

        Like

      3. Jednak wydrukuję, bo będę miał całość z opowiadaniami. Ściągnąłem ebooki, właśnie pobieżnie przeglądam (WSTĘPNE przygotowanie do druku) i mam zalecenie; widzę, że była redaktorka + dwie korektorki – pogonić, bo nie znają się na swojej pracy.

        Łącznie z tym, że w ebooku są byki ortograficzne (np. zbeszcześcisz zamiast zbezcześcisz, niuansy zamiast niuanse), o pleonazmach nie mówiąc (przykład: “Nikogo nie zdziwił fakt, że luty był jeszcze zimniejszym miesiącem od stycznia” – luty i styczeń to miesiące, więc “miesiącem” jest tu niepotrzebne, tak samo zresztą jak “fakt” z nowomowy urzędniczo-naukowej; ja bym to napisał tak: “Nikogo nie dziwiło, że luty był jeszcze zimniejszy od stycznia”). To, oczywiście, przykłady, bo takiego robactwa jest więcej, o np. nieprawidłowe używanie słowa “posiadać” zamiast “mieć”.

        Do tego sporo brakujących lub nadmiarowych spacji.

        Like

      4. „A pisałem do Pana, Panie Macieju, na facebooku (domyślam się, że to Pański fanpage: >Ile kosztują dzisiaj “Pieśni Chołów”?<) – przeczytane, nie odpowiedziane 😛"

        To nie mój fanpage, pozdrawiam.

        Like

Leave a comment