Czekoladka z wkładką

Marta Kisiel, Dywan z wkładką, Wydawnictwo W. A. B., 2021

Między polskimi opowiadaniami fantastycznymi a kolejną lekturą Ady Palmer łyknęłam – sama nie wiem, kiedy – komedyjkę kryminalną Marty Kisiel.

UWAGA: Dalsza część recenzji zawiera niewielkie spojlery. Przejdź na koniec (po drugiej ilustracji), po krótką bezspojlerową rekomendację.

Serio, sama nie zauważyłam, kiedy ze strony piętnastej zrobiła się przedostatnia i skończyłam.

Dywan z wkładką to pierwsza powieść autorki Dożywocia i Toń bez elementów fantastycznych (za to z wkładką w postaci antypatycznego trupa), ale to nie znaczy, że znajdziemy tu jakąś rewolucję konceptualną czy stylistyczną w porównaniu do wcześniejszych tekstów autorki. Kisiel nadal skupia się przede wszystkim na tym, co od początku wychodziło jej najlepiej: humorze językowym, związanym z mocną stylizacją tekstu, i ogrywaniu typów postaci z klasycznego repozytorium komedii. Trup i jego dzieje są w tym wszystkim, powiedzmy sobie szczerze, raczej drugorzędnym elementem.

Na spotkaniu autorskim, w którym uczestniczyłam, Marta Kisiel mówiła o roli powieści Joanny Chmielewskiej w swojej własnej czytelniczej edukacji, ale nawet gdybyśmy nie wiedzieli tego od autorki, słychać to w jej prozie – także w tej fantastycznej. Pisząc Dywan z wkładką, Kisiel stworzyła powieść a la Chmielewska, ale na nasze czasy.

Historia w Dywanie… koncentruje się wokół bohaterek (co zresztą u Chmielewskiej też bywało): księgowej Tereski, którą szalony pomysł męża skazał na mieszkanie w wiejskim domu, jej energicznej i pełnej życia (i to jeszcze jak!) sześćdziesięcioletniej teściowej Miry, nastoletniej, a mocno przejętej problemami całego świata córki Zoi, a także sąsiadek – gadatliwej pani Edziowej i ochrzczonej przez Tereskę Stefcią idealnej żony pretensjonalnego marudy z sąsiedztwa (odpowiednio przezwanego przez panie Ordynatem) – a, i nie zapominajmy o dwóch innych fabularnie ważnych postaciach płci żeńskiej, suczkach Fifi i Pindzi! Ta pierwsza ma do odegrania małą, ale ważną rólkę, ta druga zaś to pełnoprawna i pierwszoplanowa postać, bez której cała fabuła wyglądałaby zupełnie inaczej.

Bohaterki są główną atrakcją – i główną siłą – tej powieści. Kisiel umie w bardzo skuteczny sposób ogrywać konwencjonalne komediowe typy i nadawać im ludzkie, sympatyczne oblicze. Daleko jesteśmy już od karykaturalnej wielbicielki Konrada z Dożywocia: w nowszych tekstach siłą autorki stało się właśnie odważne pożyczanie postaci z lamusa konwencji i mówienie “A teraz zobaczcie, jakiego fajnego człowieka można z tej kupy schematów zrobić”. Z sympatią podchodzi autorka do nastoletnich emocji Zoi, pokazując jej troskę o środowisko i o problemy wszystkich ludzi na całym świecie nie jako coś, z czego można się pośmiać, ale jako szczere, nawet jeśli naiwne i młodzieńcze, zaangażowanie. Mira, wesoła wdówka 60+, nie jest siwiuteńką babuleńką z fotela, ale pełną energii i zawsze gotową na ognisty romans kobietą. Kisiel bardzo zresztą udanie ogrywa w jej postaci stereotyp męczącej matki i teściowej: Mira ma tendencje do narzucania swojej woli, syna traktuje jak dziecko, a z Tereską się, najoględniej mówiąc, nie do końca dogaduje, ale nie dlatego, że jest schematyczną Straszną Babą, tylko dlatego, że długo musi uczyć się akceptować fakt, że nie wszyscy ludzie lubią to, co ona i są do niej podobni. Z kolei w postaci Tereski Kisiel dała nam detektyw-amatorkę o dość, hmm, nieoczekiwanym profilu: Tereska, mniej więcej czterdziestolatka, jest kochającą wygody i czekoladki księgową o obfitych kształtach, szczęśliwą żoną nieidealnego męża i matką zupełnie zwykłych dzieci. Owszem, to, co robi, robi świetnie, cyfry są jej ucieczką od chaosu świata, ale poza tym nadaje się na detektywa jak ja na primabalerinę (1). Bardzo mi się podoba to, jak Kisiel konsekwentnie czyni swoim bohaterkami zwykłe dziewczyny i kobiety, niekoniecznie zachwycające mądrością i głębokimi zrozumieniem świata, czasem porywcze, często naiwne, robiące zwykłe, codzienne rzeczy i pracujące w zupełnie nieromantycznych zawodach.

Mężczyźni z kolei odgrywają w Dywanie albo role ofiar (trup, znany też jako Olszyna lub dziad olchowy), albo wręcz damsels in distress. Mira i Tereska podejmują niechętną współpracę, ponieważ ich pierwszym podejrzanym o dokonanie zabójstwa jest Andrzej, koncyliacyjny, spokojny i generalnie nie stanowiący materiału na zabójcę mąż jednej, a syn drugiej z nich. Maciejka, młodsze dziecko Tereski, jest ciągłą ofiarą a to matki (jak można zabrać dwunastolatkowi internet potrzebny do grania z powodu konieczności robienia czegoś tak przyziemnego, jak praca, no jak?!), a to energicznej i skłonnej do komenderowania wszystkimi starszej siostry. Nawet ostateczny motyw zabójstwa Olszyny wiąże się z nadopiekuńczością pewnej żony wobec mężusia…

To bardzo zdecydowanie nie jest powieść dla wielbicieli skandynawskich kryminałów czy zwolenniczek Raymonda Chandlera. Dywan z wkładką jest, jak w moim tytule, gorącą czekoladą z pianką i odrobiną pikantnego chili: lekką, przyjemną, poprawiającą humor w ponury dzień, nie mającą ambicji mówienia czegoś wprost o społeczeństwie i rzeczywistości dookoła (choć, oczywiście, sam dobór postaci i ich charakterystyka coś jednak o naszej rzeczywistości i sympatiach autorki mówi). Fabularnie jest nieco przewidywalny – ale w tego typu komedii kryminalnej to raczej typowe.

Czytało mi się bardzo przyjemnie, ładnych parę razy zachichotałam głośno przy co bardziej udanych powiedzonkach i cały czas dręczyła mnie jedna myśl. A mianowicie pytanie, czy między kolejnymi odsłonami popularnego i udanego Małego licha a bawieniem nas naprawdę fajnymi komediami kryminalnymi Marta Kisiel będzie jeszcze mieć czas, ochotę i w ogóle plan, żeby napisać tę książkę, którą sobie ja, egoistycznie i nie pytając autorki o zgodę, u niej wymarzyłam. To arcydzieło nieoczywistej fantasy, wokół którego Kisiel krążyła w pojedynczych scenach swoich dotychczasowych tekstów, które gdzieś majaczyło w tle jej dobrych, udanych powieści i opowiadań, w takich momentach, kiedy czytając, czułam dreszcz na plecach albo łzy w oczach. Nie wiem, czy taka powieść – podkarmiona gotyckimi nastrojami i grozą, które Kisiel pisze świetnie, ubrana w klimaty polskiego romantyzmu, które akurat ta autorka rozumie jak mało kto, skupiona wokół postaci, których kreacja, niebanalna i pełna zrozumienia dla ludzkiej natury, zawsze była jej mocną stroną, opowiedziana aluzyjnym, a jednocześnie charakterystycznie humorystycznym stylem autorki, która, jak dla mnie, pierwsza po Sapkowskim i Brzezińskiej ma w polskiej fantasy własną, natychmiast rozpoznawalną stylistykę – jest czymś, co Marta Kisiel by chciała pisać, ale możliwości ma na to z całą pewnością. A ja bym czytała jak potłuczona.

(1) Przez lata nawet kroków do walca się nie nauczyłam, taki mam talent.

Dywan z wkładką. Obrazek niepowiązany.

DLA KOGO: Dla wielbicieli/ek Joanny Chmielewskiej i ogólnie osób lubiących cosy mysteries i komedie kryminalne. Dla fanów/-ek autorki, bo mimo braku fantastyki to bardzo charakterystyczna dla niej powieść. Dla czytelników/-czek lubiących skupiać się na postaciach. Niekoniecznie dla osób preferujących skomponowaną jak złożona maszyneria fabułę kryminalną albo dla wielbicieli kryminałów z zacięciem społecznym. Na pewno nie dla osób szukających w kryminale elementów gore (to jest dosłownie drugi koniec tej osi, na pierwszym końcu której jest Max Czornyj).