Opowieść gaduły

Fotografia promocyjna spektaklu. Foto: Oliver Rosser. Źródło.

Nie jestem pewna, czy z tego bloga to widać (było na pewno widać ze starego), ale jestem, hmm, fanką Szekspira? I w ogóle lubię teatr, choć nie każdy i nie zawsze? Staram się łapać w kinie retransmisje spektakli, zwłaszcza szeskpirowskich, ergo, jak się trafił “Makbet” w reż. Simona Godwina, z Ralphem Fiennesem i Indirą Varmą w rolach królewskiej pary, oczywiście poleciałam. Proszę bardzo, oto “Makbet” Godwina w adaptacji Emily Burns, w dziesięciu punktach.
1. Koncepcyjnie, spektakl, jako taki – scenografia, muzyka, ogólny pomysł, powiedzmy, wizualny – specjalnie ciekawy / oryginalny nie był: przestrzeń zaaranżowana w hali, schody, u ich szczytu drzwi plus przestrzeń przed schodami, beton, minimum dekoracji i rekwizytów, kostiumy mieszające współczesność (stroje wojskowe) i tradycję (miecze). Podobnie muzyka, którą skomponował Asaf Zohar, w typie takiej, jaką słyszałam w teatrze milion razy: minimalistyczna, skupiona raczej na dźwiękach niż melodiach. Nie, żeby ten minimalizm mi przeszkadzał – to był, IMHO, spektakl zdecydowanie nastawiony na postacie i gwiazdy, wszystko inne grało rolę drugoplanową.
2. Najlepszy pomysł na swoją postać miał Ralph Fiennes, nie żeby mnie to dziwiło. Jego Makbet jest inny niż większość interpretacji tej postaci, jakie znam: to jest, poniekąd, kuzyn jego Koriolana. Żołnierz, dobry i odważny. Gaduła i filozof, prawie jak Hamlet, gdyby ten dożył sześćdziesiątki. Wszystko musi skomentować, najlepiej z metaforą w pakiecie (bardzo dodaje to naturalności i wręcz pewnego realizmu monologom!). Świetne są sceny, kiedy Makbet wchodzi w jeden z monologów, mówi, rozpędza się, stara się w wypowiedzi upchnąć to wszystko, co chce powiedzieć, bo widzi, że Lady Makbet ma już dość tego ględzenia, co jej mina wyraźnie sygnalizuje.
3. Ten Makbet jest, przede wszystkim, człowiekiem żyjącym przez całe swoje życie w strachu. On się cały czas czegoś boi, a te chwile, kiedy nie odczuwa lęku, są rzadkie i krótkie (jak moment, kiedy myśli, że i Banko, i jego syn nie żyją). To ten strach motywuje go do zbrodni. Wrogowie widzą w nim tyrana-tchórza, widz, który chciałby z nim sympatyzować, zobaczy raczej człowieka, który tak się boi, że kiedy przychodzi ostatnia chwila, odczuwa wręcz ulgę – najgorsze już się stało, nareszcie nie ma się już czego bać.
4. Państwo Makbet są pewnie między 50. a 60. (tyleż lat mają zresztą aktorzy ich grający), i to jest znaczące – poczucie, że nie są już młodzi, że życie im ucieka, wydaje się mocną motywacją do pierwszego morderstwa. A po nim już nie ma ucieczki.
5. Indirę Varmę uwielbiam. Widziałam ją w wielu filmach, widziałam w obłędnej roli na scenie w “Cieplarni” (nie, nie Briana Aldissa 😃 – noblisty Harolda Pintera), gdzie stworzyli z Johnem Simmem fenomenalny upiorny duet (na marginesie – to była może najlepiej zagrana sztuka, jaką w życiu widziałam, bo błyszczało i parę innych osób). Jej Lady Makbet jest przewidywalna – tzw. prawdziwa dama, elegancka, arystokratyczna, świetnie ubrana i świetnie wychowana, bezwzględna, manipulująca, chorobliwie ambitna i lodowata, choć w końcu poddająca się wyrzutom sumienia femme fatale – ale znakomicie zagrana.
6. Fantastycznym efektem jest to, że i Fiennes, i Varma wyciągali z tego “Makbeta” momenty komiczne – widownia zaczęła się śmiać, kiedy po odkryciu śmierci króla Lady Makbet zawołała tonem tzw. Prawdziwej Księżniczki “W moim domu?!”.
7. Kto napisał, że Makbetowie są najlepszym szekspirowskim małżeństwem, Harold Bloom? Bo tu się tak zaczyna – to jest bardzo dobra para, choć Lady Makbet od początku pokazywana jest jako szyja, która kręci głową. Rozpad ich więzi i porozumienia jest pierwszą ceną, jaką płacą za morderstwo.
8. Makbet Fiennesa jest fantastycznie zagrany, także w tym, że nie ma w nim wzniosłości ani tragizmu. On i Banko są parą starych żołnierzy, jeden maruda i filozof (Makbet), drugi tzw. swój chłop (Banko). Makbet się wiecznie waha, wiecznie zastanawia, jak coś robi nagle, to głupio – i czego w nim (IMHO bardzo, bardzo celowo) nie ma, to patosu. Natomiast tragicznym w swej wzniosłości i wielkości bohaterem jest Makduf. Gra go (fantastycznie!) Ben Turner, i ja nie wiem, czy scena, kiedy po rozmowie z księciem Malkolmem dowiaduje się o śmierci rodziny i nie umie, choć stara się, ukryć emocji, nie jest najlepiej zagraną, najbardziej wstrząsającą sceną tego spektaklu – tak, tego spektaklu, który ma Ralpha Fiennesa w głównej roli. Świetna jest też scena z duchem Banka – gdzie Makbet, zdradzający się przed gośćmi niemal co do słowa z tym, co zrobił, i Lady Makbet, zachowująca się jak żona prezydenta, który przyszedł pijany na wielką galę, są znakomici.
9. Trzy wiedźmy wyglądają jak trzy laski z sąsiedztwa, co jest pomysłem mało, hmmm, pomysłowym, ale działa. Najlepiej jednak działa to, że one stają się w tej tragedii niejako greckim chórem: są często obecne na scenie, nieme, obserwujące, co się dzieje na świecie i jak wszystko dookoła rozpada się i schodzi na psy.
10. Ogólnie: warto, choć bardziej dla obsady niż dla koncepcji reżyserskiej. Zwłaszcza jak się lubi “Makbeta”, jeszcze bardziej zwłaszcza, jak się lubi analizować podejścia aktorów do tej roli. Gdyby Multikino powtarzało, polecam.

Leave a comment