Wśród imprez i obchodów, organizowanych z okazji Roku Lema, niewiele było, jak dotąd, premier książkowych. To aż dziwne – taka rocznica aż by się prosiła o konkursy i antologie wyrastające z inspiracji Lemem albo ze sprzeciwu wobec jego wizji fantastyki. Dobrze więc, że pojawiła się antologia SQN, w której z inspiracjami Lemowskimi mierzy się grupa autorów i autorek na początku drogi twórczej, od zupełnej debiutantki Moniki Fenc aż po twórców mających już na koncie kilka publikacji, jak Lech Baczyński, Aleksandra Stanisz czy Sylwester Gdela.
Antologia jest, w mojej opinii, równa i udana, choć – przyznam od razu – nie ma w niej ani jednego tekstu, który by mnie naprawdę zachwycił. Do dzieł Lema odnosi się na bardzo różne sposoby, i to właśnie ta mnogość inspiracji wydaje się jedną z najciekawszych stron całego projektu.
Otwierające zbiór opowiadanie Marka Kolendy (który ma już na koncie m. in. ciekawy tekst w antologii Fantastyczne pióra 2018) nosi tytuł “Dzieci Marii” i w dość otwarty sposób nawiązuje koncepcją i rozwiązaniami fabularnymi do klasycznej Lemowskiej fantastyki. Punktem wyjścia jest powrót na Ziemię, po ponad stu dwudziestu latach, wyprawy badawczej, mającej szukać nowego domu dla ludzkości. Tyle że kiedy Eryk, jego ukochana Maria i reszta załogi docierają do ojczystej planety, dowiadują się, że – są ostatnimi z ludzi, bo populację Ziemi zgładziła inwazja nieznanego dotąd czynnika chorobotwórczego. Ta część opowiadania – reakcje bohaterów na wieści, subtelna, ale żelazna kontrola, jaką sprawuje nad ostatnimi z ludzi Genetrix, sztuczna inteligencja statku, narzucona im przez los konieczność nowych heroicznych decyzji w momencie, kiedy wydawało się, że ich wielka misja się skończyła – efektownie nawiązuje do tematów i ujęć Lema i aż chwilami by się prosiło o szersze, może nawet powieściowe, ujęcie tych tematów. Równie udana jest druga część utworu, gdzie najpierw w centrum mamy etyczny problem z pobraniem DNA od zmarłych, by odtworzyć genetyczny potencjał ludzkości i wreszcie końcówka, z historią nowych ludzi i ich relacji z ostatnim ze starych ludzi, Erykiem. Opowiadanie Kolendy jest bardzo dobrym otwarciem antologii – z jednej strony w twórczy sposób nawiązuje do wzorców klasycznej SF i Lema, z drugiej – mówi własnym, osadzonym zarówno w nauce, jak i etyce, głosem, nie stroniąc przy tym także od ukazywania emocji i przeżyć bohaterów. Zdecydowanie mi się ten tekst podobał.
Mniej natomiast przekonała mnie “Adaptacja” Moniki Fenc, inspirowana, według komentarza samej autorki, Dziennikami gwiazdowymi. Moja ocena związana jest nie z literackim wykonaniem – bo tekst jest napisany wedle wszelkich zasad sztuki i porządnie zredagowany – co z faktem, że wyjściowy pomysł (wysyłamy śmieci w kosmos, żeby poprawić ekologiczną sytuację Ziemi, po czym ktoś nam je odsyła z powrotem) jest rodem raczej z farsy albo eko-animacji dla siedmiolatków, a ograny jest w tekście ponurym, serio i w apokaliptycznym tonie. Połączenie tych dwóch tonacji jest trudne, i tu debiutującej autorce moim zdaniem nie wyszło, choć widać potencjał – sama historia duszącej się w śmieciach i zanieczyszczeniu, ale też związanych z kryzysem ludzkich złych emocjach, Ziemi jest udana jeśli nie naukowo, to emocjonalnie, a i kreacje postaci przekonujące.
“Mgły nad Atlantis” Sylwestra Gdeli to moim zdaniem najmocniejszy punkt tej antologii i tekst, który ma spore szanse znaleźć się na mojej liście nominacji do Nagrody Zajdla za 2021. Gdela, który już w innych tekstach (publikowanych m.in. w antologiach Fantazmatów, Snach Umarłych i zbiorze Weird Fiction po polsku) udowodnił, że ma zamiłowanie do łączenia SF z psychodelicznymi klimatami, a przy tym – dość nieokiełznaną wyobraźnię, stworzył tekst – nieoczekiwany. Nie tego spodziewałam się po Lemowskiej inspiracji. Ta wizja obcego świata i umieszczonych w nim kreacji, ludzi odtworzonych z własnych śmieci, jest w swej malarskości szalenie efektowna i mimo słyszalnych w niej ech inspiracji – nigdy oczywistych, ni to Lema, ni to Vadermeera, ni to chwilami wręcz Dana Simmonsa z okolic Ilionu – oryginalna i pomysłowa.
“Flaworyści” Michała Antosiewicza mają znakomity pomysł wyjściowy, oryginalny, a jednocześnie jakoś tam kojarzący się z Powrotem z gwiazd: podobnie jak w klasycznej powieści Lema bohater, powróciwszy z długiej kosmicznej wyprawy, przekonuje się, że z ludzkością stało się coś dziwnego: tu akurat w wyniku pandemii en masse straciła węch i smak. Ogromne brawa dla autora nie tylko za pomysłowe ogranie czegoś, co działo się wokół nas (sama znam osobę, która po przejściu infekcji Covid-19 straciła węch na kilka miesięcy), ale za przemyślenie, jakie szerokie społeczne konsekwencje miałaby taka zmiana (zanik kultury kulinarnej, powstanie kulinomatów i jedzenia służącego jedynie zaspokojeniu potrzeb organizmu, nowe, zastępcze przyjemności zastępujące jedzenie). Tekst pewnie trafiłby na moją listę ulubionych, gdyby nie nużące, dla mnie jako dla czytelniczki, aluzje do współczesnej polskiej rzeczywistości – one mają być zabawne, ale mnie wydały się ciężkie i bez polotu, rodem z polskiego kabaretu, i nie, to nie jest komplement. Szkoda, bo poza tym, tekst jest pomysłowy i fajny.
“DYab” to także tekst, w którym czuje się inspiracje ostatnim rokiem, pandemią i kwestią izolacji. Tematyka ta wpisana jest w lekko cyberpunkowy klimat, pożeniony z literackimi aluzjami – bohater projektuje bowiem symulacje parte na klasyce prozy i ma obsesję na punkcie Mistrza i Małgorzaty. Autorka, Aleksandra Stanisz, znana z tekstów w zinach i antologiach, w notce odautorskiej wspomina o swoim zamiłowaniu do scen onirycznych. To widać w tekście, który przenosi w real rzeczywistość wirtualną, zakorzenioną jednak w literacko-kulturowej tradycji i chętnie ogrywa sceny wizyjne. Stanisz pisze je umiejętnie i z wyczuciem, ale tekst trochę traci na ich nadmiarze – po dwukrotnej lekturze w pamięci został mi głównie nastrój, fabuła gdzieś się w tym wszystkim gubiła i nie zostawała w pamięci.
“Ostatni mówi “Nie” to opowiadanie, które “kupiło” mnie formą, a konkretnie rwanym, niechronologicznym i mieszającym różne formy (w tym zapisy wywiadów, listy od i do postaci, różne czasy – teraźniejszy lub przeszły, ) sposobem prowadzenia narracji. Dzięki temu historia Wojciecha Tokarczyka, ostatniego ze starych ludzi, który pozostał na Ziemi po eksodusie, nabiera oryginalności i wciąga znacznie bardziej, niż gdyby podano ją nam w prostej chronologicznej narracji. Ten tekst jest w pewnym sensie uzupełnieniem opowiadania Marka Kolendy: jedno i drugie mają gdzieś w centrum kwestię starej i nowej ludzkości, przyszłości ludzkiej rasy jako innej i nieuniknionego buntu, jakie musi to budzić w ostatnich, którzy pozostali z dawnych ludzi. Paulina Rezanowicz, jego autorka, udowodniła już kilkakrotnie (m. in. tekstem w antologii Tęczowe i fantastyczne oraz opowiadaniem z tomu Weird Fiction po polsku), że umie pisać klimatycznie, budować nastrój i pisać przekonujące postacie – i wszystkie te cechy znajdziemy i w jej opowiadaniu z Nowoświatów.
“Decyzja” Lecha Baczyńskiego stoi przede wszystkim pomysłowym światotwórstwem i choć formalnie świat jej imaginarium należy do SF (nanoboty, konstruktorzy, zamknięte miasta pod kopułą), fabularnie i gdy chodzi o nastrój, tekst ma sporo wspólnego z fantasy: mamy w nim epicką walkę z (bardzo dobrze pomyślanym) potworem i technologię w zasadzie nieodróżnialną od magii. Tekst wciąga i dobrze się go czyta, a oryginalny pomysł na świat jest jego dużą zaletą.
Antologię kończy opowiadanie “A u Lema…” Marcina Bartosza Łukaszewicza, które zupełnie mnie nie przekonało – ani mnie nie wciągnęła historia, którą uznałam za psychologicznie mało prawdopodobną (jakoś podejrzewam, że ludzkość postawiona w obliczu zagłady i nie mająca szans na schron, który przysługuje nielicznym, nie prowadziłaby uprzejmych konwersacji w tramwaju), ani nie przekonała dialogowa forma, a końcowa (i tytułowa) aluzja do Lema wydała mi się przyczepiona dość na siłę. Ten tekst trochę cierpi na podobny problem, jak “Adaptacja” – ma ciekawy punkt wyjścia, napisany jest niewątpliwie z literackim wyczuciem, ale coś w fabule zawodzi.
Podsumowując, Nowoświaty to udana antologia, odnosząca się do Lemowskich pierwowzorów na rozmaite sposoby. Widać w niej poczucie autorów, że SF powinna dotykać problemów żywych i znaczących dla naszego świata – mamy w niej i pandemie, i katastrofę klimatyczną, i problem zanieczyszczenia środowiska – i widać, że problemy te nie są tylko ozdobnikami, że są dla autorów w jakiś sposób ważne. Literacko i gatunkowo także mamy tu pewną różnorodność, od klasycznej SF aż do po dialogową de facto formę ostatniego opowiadania. Czy mamy w tej antologii nowego Lema, w sensie – autora/-rkę o pozycji i literackim znaczeniu autora Solaris? Oczywiście, że nie, choć nie wiemy, jakie drogi przez autorami Nowoświatówsię otworzą. Ważne jednak, że Nowoświaty dają czytelnikom ciekawą próbkę nowej polskiej SF, i choćby za to wydawcy i autor(k)om należą się słowa pochwały.
Umieranie to parszywa robota, Fantazmaty Grupa Wydawnicza, Kraków 2019
Antologia Fantazmatów Umieranie to parszywa robota ze swej natury nie mogła być jednolita. Interpretacja tytułowej formuły-inspiracji jest – i musi być – szeroka. Trudno byłoby oczekiwać jednolitości gatunku, literackiej formy czy podejścia do tematu. Efektem jest antologia wielogłosowa, bardzo zróżnicowana i taka, w której ciężko odnaleźć jakieś łączące cechy czy wątki przewodnie. W takiej sytuacji najsprawiedliwiej – z punktu widzenia recenzenta – będzie chyba poświęcić trochę miejsca każdemu z tekstów, jakie się w niej pojawiły. Wydaje się to tym słuszniejsze, że powiedzmy od razu: w Umieraniu… jest, obok tekstów niezłych i średnich – także kilka opowiadań znakomitych, które po prostu szkoda byłoby przegapić.
Przyjrzyjmy się więc kolejnym tekstom, wchodzącym w skład antologii. Omówienia mogą zawierać niewielkie spojlery, choć celem recenzji było raczej unikać zdradzania szczegółów fabuły; ciężko jednak zrezygnować z podawania pewnych podstawowych informacji o omawianych opowiadaniach.
Okładka z grafiką autorstwa Diany Franco Campos. Źródło: strona Fantazmatów
Katja Tomczyk, „Jedenaste słowo”
Tekst Katji Tomczyk opiera się na jednym, skądinąd błyskotliwym, pomyśle: w tym przypadku na zakazie zatruwania środowiska zbytecznym hałasem, z czym wiąże się limit dziesięciu słów dziennie, przyznany każdemu człowiekowi. Jego przekroczenie grozi śmiercią; wokół tego limitu i idei śmierci za słowa obraca się fabuła opowiadania. Paradoksalnie, w pierwszej chwili wydaje się, że ten tekst jest znacznie bardziej o życiu bohatera w milczącym antyutopijnym świecie niż o umieraniu – nie ma jednak wątpliwości, że dla głównej postaci życie stało się już nie do zniesienia i że tylko śmierć będzie go w stanie od tego umierania za życia uwolnić. W przypadku tego opowiadania kluczowa jest jego alegoryczność. Czytelnik, który będzie zastanawiał się nad politycznym sensem i społecznymi zasadami istnienia takiego świata, łatwo znajdzie w wizji autorki luki i nielogiczności. Ciężko jednak w przypadku takiego tekstu poczytywać to za znaczącą wadę: w końcu zarówno dość pretekstowa fabuła, z gatunku „Jeden dzień w antyutopii”, jak i wyraźnie symboliczny świat służą głównie wzbudzeniu u czytelnika refleksji, a także – zaskoczenia go autorskim konceptem. Doceniam ten tekst, ale mnie nie zachwycił. Może gdyby część symboliki nie była tak oczywista i chwilami popadająca w banał (narastająca popularność słowa „wolność”, fakt, że i główny bohater nosi nazwisko „Wolny”), byłoby łatwiej mnie przekonać – zwłaszcza że na przykład sceny wymieniania dziwnych, starych, długich słów, by nacieszyć się faktem mówienia, dowodzą jasno, że autorka ma talent i dryg do komponowania intrygujących, trochę onirycznych scen.
„Szarość, odcień czerni” Olgi Niziołek to tekst bardzo sprawnie napisany, intrygujący pomysłem, i ze sprawnie poprowadzonym twistem fabularnym, związanym z naturą bohaterki. W bardzo ciekawy sposób odwołuje się do tytułowego hasła antologii. Parszywie i w mękach umierają ofiary Lili, małej tajskiej (?) dziewczynki, która po śmierci stała się upiorem-mścicielką krzywd podobnych sobie dzieci, wykorzystanych przez bezwzględny świat dorosłych. Ale tak naprawdę w centrum tej historii jest sama Lili i jej paradoksalne umieranie po śmierci – tracenie, krok po kroku, resztek człowieczeństwa, zmienianie się z mścicielki w potwora i próba walki z tą przemianą. Przy całej stereotypowości i kartonowości tego, jak ukazane tu są realia seks-turystyki w Azji, tekst się broni dzięki literackiej sprawności autorki, spójności narracji i dobrym pomysłom na kreacje bohaterów.
Kornel Mikołajczyk napisał dla tej antologii opowiadanie zatytułowane „Pamięć kamieni” i jest to tekst zdecydowanie wart uwagi – głównie dlatego, że napisany jest z niezwykłą wyobraźnią światotwórczą. W jego centrum stoi fantastyczny pomysł na żywe twierdze i złączonych z nimi ludzi – kamień zrośnięty z ludzką świadomością, człowiek zdolny świadomie współ-odczuwać z rzeczywistością, jaka go otacza. Jego, a raczej, w tym przypadku, ją – główną bohaterką jest młoda uczennica kasztelana twierdzy, niegotowa jeszcze do podjęcia obowiązków, a postawiona przed niemożliwą decyzją. Ten tekst bardziej niż fabułą czy dość przewidywalnymi postaciami stoi błyskotliwym – i pomysłowo przez autora wykorzystanym – konceptem żywej twierdzy i swoistym pomysłem na magię i magiczny związek między człowiekiem a kamieniem. Szczerze mówiąc, chętnie przeczytałabym więcej tekstów osadzonych w tym świecie.
„T4N2M1” Marka Zychli mnie, przyznam, zmęczyło. Autor ma już spory dorobek powieściopisarski i własnych wiernych czytelników, ale ten tekst – rozdzielony na monolog anioła od nowotworu lewego płuca i monolog palacza na tenże nowotwór umierającego – nie przekonał mnie. Ani koncepcyjnie, ani fabularnie nie wydał mi się szczególnie ciekawy. Nie wiem, może ja coś przegapiam, ale miałam chwilami wrażenie, że – mimo celowo chropawego języka – czytam szantażującą mnie emocjonalnie, a przy tym momentami w „anielskich” fragmentach raczej pretensjonalną czytankę umoralniającą na temat szkodliwości palenia i ulotności ludzkiego życia. Albo ja czegoś nie widzę w tym tekście, albo faktycznie czegoś w nim brak: elementu zaskoczenia, oryginalnego pomysłu, jakiegoś rozwiązania, które chwyciłoby mnie za serce. Być może jednak jest to kwestia indywidualna, bo tekstowi konstrukcyjnie i stylistycznie trudno stawiać zarzuty, zapewne innym czytelnikom spasuje bardziej ode mnie.
A potem następuje „Gniew inspektora” Jakuba Sokołowskiego. Ech, byłam pewna, że gdzieś w tym zbiorze musi się czaić ona. Humoreska. I to, na moje recenzenckie nieszczęście, mitologiczna. Niestety, jako współautorka książki o mitologii greckiej znam się na niej i jej literackich przetworzeniach trochę za dobrze, w efekcie bardzo, ale to bardzo trudno zrobić na mnie wrażenie tekstem w tej mitologii zahaczonym. Na dodatek napisanie tekstu komicznego do antologii o umieraniu to droga przez pole minowe: jeden niewłaściwy krok i cały pomysł wybucha w twarz autorowi i czytelnikom. To jest niestety trochę przypadek tego tekstu: pomysł na spotkanie udręczonego Prometeusza z biurokratą z Europejskiego Inspektoratu do spraw Wiecznej Kary i Nieludzkich Mąk, okręg Olimp-Peloponez jest trochę za bardzo jak z polskiego kabaretu: niespecjalnie oryginalny i częściej żenujący niż zabawny. Nie przekonało mnie, niestety. Podejrzewam zresztą, że gdyby ten tekst-żarcik był o połowę krótszy, tylko by na tym zyskał.
Ilustracja Adriana Mechockiego do opowiadania Jakuba Rewiuka “Prędkość duszy”
Opowiadanie Michała Renca, „Bosman Przędziorek musi umrzeć” z kolei bardzo mnie wciągnęło. Przez większą część jest on bardziej o zbrodni doskonałej, niż o umieraniu, ale jest pomysłowy i w swojej kryminalnej intrydze wciągający – zwłaszcza że dostajemy szansę przyjrzenia się, jak przyszły zabójca planuje swój czyn. Mamy tu, tak naprawdę, kilka różnych planów zabójstwa doskonałego – i parszywą robotę, jaką jest planowanie śmierci kogoś innego… Już za tę oryginalność podejścia do konkursowego hasła autorowi należy się wyróżnienie. Ten tekst nie jest wybitny – są w antologii bardziej udane, niewątpliwie – trochę zawodzi w przyspieszonej końcówce, ale trzyma solidny poziom.
Bezwątpienia mocnym punktem antologii jest opowiadanie „Pamiętasz mit o Tanatosie?”, którego autorem jest Wiktor Orłowski. Ta historia – nowe i pomysłowe ujęcie znanego i mocno ogranego motywu – wygrywa wiarygodnością charakterów i oryginalnością ujęcia. To nie jest proste: napisać dziś pomysłowy tekst o zombie, a jeszcze trudniej jest stworzyć psychologicznie prawdopodobną wariację postaci-zombie, funkcjonującej, lepiej lub gorzej, w ludzkim społeczeństwie. Tu taka bohaterka wpisana jest w klasyczną thrillerowo-policyjną narrację i wplatana w swoistą historię o nie zabójstwie, nie samobójstwie i nie do końca eksperymencie. Na uwagę zasługuje językowy słuch autora – zdania takie, jak opis bohaterki wyglądającej jak nieumarła święta z ruskiej ikony pozostają na długo w pamięci. Hasło antologii stało się tu punktem wyjścia do skonstruowania intrygującej, pomysłowej wizji świata i ciekawego thrillera w futurystycznych realiach. Orłowski to autor, którego warto mieć w czytelniczej pamięci – jego angażujące, często emocjonalnie wręcz przerysowane opowiadania (autor nie bierze jeńców, to jest pewne…) coraz częściej pojawiają się na listach zwycięzców konkursów i – niech się pobawię w prorokinię – nominacje nagrodowe są tu tylko kwestią czasu.
Teoretycznie tekst Justyny Lech “Krew Śpiącej Królewny przyzywa moją duszę” jest space operą: akcja toczy się wokół Aurory, planety zachowującej się wbrew prawom fizyki i osiągalnej jedynie raz na tysiąc osiemdziesiąt dziewięć dni, a poza tym – de facto nieistniejącej; jej planeta-sąsiadka, Eresh, gdzie dzieje się większość akcji, to z kolei pozbawiona własnych atrakcji stacja postojowa dla turystów, wybierających się na Aurorę. Tekst jednak, mimo pozorów fantastyki, tak naprawdę skupia się wokół tematyki obyczajowej i ukazywanych w poszczególnych migawkach dziejów bohatera. Mam wrażenie, że trochę szkoda efektownego tytułu i naprawdę intrygującego pomysłu na istniejącą-nieistniejącą planetę, już nie mówiąc o niestety nie rozwiniętym w tekście tytułowym koncepcie krwi Śpiącej Królewny, czyli planetarnego pyłu z Aurory, na prostą w sumie opowiastkę o korporacyjnym zabójstwie. Zamykająca tekst scena jest pięknie napisana, ale na mnie spadła trochę jak grom z jasnego nieba i wydała się raczej nieuzasadniona; szkoda, tekst miał ogromny potencjał, który moim zdaniem nie w całości udało się wykorzystać.
Teraz może powiem od razu – „Słowa, których nie powiem Łucji” Krzysztofa Matkowskiego to najlepszy tekst tego zbioru i jedno, moim zdaniem, z najlepszych polskich opowiadań roku 2019. Matkowski w oryginalny i emocjonalnie przejmujący sposób odnosi się do motta-tytułu antologii, kreśląc nam dzieje bohatera, który w ciągłym umieraniu stara się jakoś żyć i odkryć, czym jest-było-miało być jego życie. Jesteśmy gdzieś na granicy starannie odtwarzanego realizmu i specyficznej, kluczowej dla opowiadania, ale dalekiej od typowych gatunków, nieoczywistej fantastyki. Ten tekst wygrywa jednak nie tylko konceptem i nie tylko tym, że Matkowski ma świetne wyczucie psychologiczne do bohaterów i potrafi kreować postacie może niekoniecznie miłe, na pewno nie heroiczne, ale bardzo prawdziwe. Tutaj jednym z kluczy do sukcesu jest to, w jaki sposób ta historia jest opowiedziana: w szarpanych fragmentach, skrótach, z których czytelnik rekonstruuje historię narratora i Łucji, a które wydają się idealną formą dla opowieści o jaźni i pamięci poszatkowanej, pokawałkowanej między różnych ludzi, różne żywoty i różne umierania. Jednocześnie styl prozy Matkowskiego jest zmysłowy, bardzo obrazowy, sprawiający, że niemal czuje się smaki i widzi sceny, kluczowe dla życia bohatera. To jeden z tych autorów, których zdecydowanie warto zapamiętać i śledzić jego dalszą twórczą drogę: będę bardzo rozczarowana, jeżeli za rok-dwa nie zacznę znajdować jego tekstów w literackich czasopismach, a nazwiska – na listach nominacji do nagród.
Grzegorz Gajek miał pomysł na „Lot Dedala” – wcielenie w przetworzone realia kojarzące się z ogólnie pojętą starożytnością (raz Minos i Dedal, raz rzymskie sabińskie wino) umysłów uwolnionych kiedyś od cielesnej egzystencji i pragnienie Ikara, by przez symboliczną śmierć ciała do tej infosfery wrócić – ale coś nie zagrało do końca. Może Gajek za blisko trzyma się mitu? Może przeszkadza zamierzona sztuczność całej sytuacji – wszyscy, i bohaterowie, i czytelnik, wiedzą, że odgrywają swoje role w micie? Może podniosłe rozmowy Dedala i Minosa o duszy albo niczym nie skontrowany patos ostatnich scen? Nie jestem pewna, co nie zagrało, ale mnie to opowiadanie, eleganckie przy tym i ładnie napisane, pozostawiło obojętną – może poza lekką irytacją pretensjonalnością, która co jakiś czas z tych nieco infodumpowych debat o tożsamości i duszy przeziera…
„Inwazja Obcych! Hip, hip, hurra!” Wojciecha Terleckiego toznowu humoreska, tym razem celowo pogrywająca oklepanymi motywami SF: pierwszy kontakt, mózg uczonego w słoiku, inwazja Obcych… Wszystko to podane w sosie dość przewidywanego, ciężkawego (aluzje do Rona Hubbarda) i wątpliwego chwilami humoru (Noc kuchennych noży jako nazwa dnia ataku na Obcych, serio?), a opowiedziane przez narratora, który dzięki byciu chłopkiem-roztropkiem ma być zabawny, ale niekoniecznie zawsze jest. Natomiast kiedy już czytelnik przebrnie przez te żarciki, to zostanie z całkiem niezłym i rzeczywiście oryginalnym pomysłem na wyczerpanie cywilizacyjnej puli umierania i z poczuciem, że szkoda, że taki pomysłowy motyw pojawia się tak późno w tekście. Generalnie, to opowiadanie zdecydowanie lepiej się kończy niż zaczyna.
Sam pomysł, od którego wyszła Aleksandra Stanisz w swoim opowiadaniu „Ofiara” – w cywilizacji składającej ofiary strzegącym jej rzekomo Monstrom pojawia się osoba znikąd, która chce zostać ofiarą dobrowolną, po czym przekonujemy się, że nie wszystko jest takie, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało – nie jest specjalnie nowy, ale autorka wpisuje go w ciekawie pomyślany świat fantasy. To opowiadanie stoi konceptami i światotwórstwem – i może szkoda, że stylowo, konstrukcyjnie czy literacko jest chwilami nieco nierównie i nie do końca konsekwentne. Mimo tych zastrzeżeń zaliczyłabym je jednak do jasnych stron antologii.
„Odpoczniesz po śmierci” Agnieszki Sudomir to udany tekst o nieco humorystycznym charakterze. Pomysł na opowiadanie – lekko ironiczna, sprawnie napisana, zdystansowana opowieść sprzątaczki nieustannie sprzątającej produkowane przez ludzi pokłady snów i marzeń, dręczonej przez (jakże by inaczej!) przypisaną do jej pracy biurokrację, a na końcu ujawniającej swoją zaskakującą tożsamość – jest bardzo dobry, a i broni się po części dzięki temu, że autorka nie bała się małej formy i nie rozciągała tekstu niepotrzebnie. Z tekstów humorystycznych i ocierających się o taką konwencje w tej antologii ten z pewnością można uznać za najbardziej udany.
Monika Glibowska miała na „Lustra śmierci” naprawdę efektowny pomysł, rodem z literatury grozy – tajemnicza kobieta, która przez lustra widzi i maluje ofiary porwań i morderstw. Natomiast muszę przyznać szczerze: rozumiem, jaką naturę ma narrator tego opowiadania, ale i tak odrzuca mnie to, jak autorka jego ustami opowiada wprowadzającą w opowiadanie historie porwanej dziewczynki. Zaginiona i zamordowana Bianka ma czternaście lat. Nie uważam, by zaproponowany przez fabułę rozwój jej historii – kombo „seks, narkotyki i pożarcie przez szczury” – był tu motywowany czymkolwiek poza chęcią epatowania. A prawda jest taka, że ten tekst, przy rewelacyjnym pomyśle wyjściowym, fabularnie wydaje się nieco puszczony, zwłaszcza gdy chodzi o mało przekonujące i trochę przyspieszone, moim zdaniem, zakończenie. Szkoda, bo koncepcyjnie jest naprawdę bardzo udany.
„Ultra hardkor” Łukasza Skonecznego zdecydowanie mi się podobał. W zbiorze zatytułowanym Umieranie to parszywa robota człowiek spodziewałby się przynajmniej kilku tekstów z pogranicza weird fiction i groteski i aż dziwne, że w tę konwencję wpisuje się dopiero czternasty z recenzowanych tu tekstów! Cóż, lepiej późno, niż wcale – i w tym przypadku słowo lepiej pasuje również do literackiej jakości tekstu. „Ultra hardkor” ma pomysłowy, oryginalny świat, w którym umarła śmierć, a ludzkości wcale nie jest z tym jakoś specjalnie dobrze. Ten pokręcony koncept został tu zrealizowany przy pomocy równie absurdalnej fabuły, do której dobrany jest odważny, grający na zgrzytach i kontrastach styl. Zdecydowanie „Utra hardkor” to jeden z jaśniejszych punktów antologii.
„Prędkość duszy” Jakuba Rewiuka fabularnie zaczyna się od bardzo klasycznego punktu wyjścia. Space operowe klimaty, obce światy, hibernacja podczas kosmicznej podróży to tematy i motywy w SF ograne, ale dające się wdzięcznie dostosować do całego mnóstwa autorskich pomysłów i założeń. Od nich wychodzi w swoim opowiadaniu Jakub Rewiuk, ale interesuje go nie tyle eksploracja kosmosu, co eschatologia, poszukiwanie duszy i jej właściwej natury. Ten tekst – SF o tym, co się może stać z ludzką duszą w kontakcie z fizycznym absolutem czarnej dziury – jest bardzo klasyczny w swoim pomyśle (to ten typ religijnej fantastyki, który pojawiał się w twórczości mistrzów gatunku od bardzo dawna. Tekst Rewiuka do tych klasycznych ujęć się odnosi, choć w centrum stawia kwestie związane z buddyzmem i hinduizmem, w tym kwestie oczyszczenia i wyrwania się z kręgu wcieleń. Rozważania trochę przeważają tu nad wydarzeniami, a na filozofię i teologię położony jest chwilami większy nacisk, niż na charaktery postaci, ale tekst mimo to jest udany i czytelniczo intrygujący.
Ilustracja Emilii Baczyńskiej do opowiadania Michała Renca “Bosman Przędziorek musi umrzeć”
Agnieszka Fulińska, której obecność w antologiach i tomach opowiadań jest coraz bardziej zauważalna, powraca w opowiadaniu „Ostatnia bitwa Franza Maira” do uniwersum, w którym dzieje się akcja większości jej tekstów, a mianowicie do alternatywnej wersji Europy końca XVIII – połowy XIX wieku, w której losy świata potoczyły się po wojnach napoleońskich nieco inaczej, niż w znanej nam historii realnej. W „Ostatniej bitwie…” punktem wyjścia dla autorki są wydarzenia z okresu wojen francuskiej I Republiki, ale akcja, niespiesznie, krok po kroku rozwijana, sięga kilka lat później, do roku 1800 i bitwy pod Marengo. Na starannie choć subtelnie zarysowanym historycznym tle (próżno tu szukać konkretnych dat i wymienionych z nazwy bitew, Fulińska poddaje pierwszy trop, a potem raczej polega na wiedzy czytelnika niż stara się ją najprostszymi środkami poszerzać) autorka szkicuje dzieje rekruta Franza Maira, walczącego przeciw Francuzom Tyrolczyka. To Mair będzie bohaterem, któremu los udowodni, jak parszywą robotą potrafi być umieranie – i to udowodni niejeden raz… „Ostatnia bitwa…” w pomysłowy sposób łączy klimaty historii alternatywnej z nastrojami rodem z opowieści niesamowitych i chwilami weird fiction. Czytelnicy lubiący podobne klimaty powinni mieć oko na tę autorkę.
„Dziecko” Grzegorza Piórkowskiego to niezły kryminał w cyberpunkowych klimatach. Tekst rozpoczyna się zaskakującą sceną psychoterapii – jeżeli to spotkanie posługującego się wysoce niekonwencjonalnymi metodami narratora z pewnym multimilionerem-gangsterem w ogóle można tak nazwać – i szybko skręca ku pograniczu cyberpunkowego thrillera i kryminału, osadzonego w futurystycznej rzeczywistości pełnej SI, wynalazków przedłużających życie i androidów. Kontekstem sprawy, do której narrator zostaje wezwany jako konsultant, jest swoiście rozumiany motyw buntu maszyn i kwestia tego, czy świadoma sztuczna inteligencja w ciele androida jest człowiekiem, czy też nie. Opowiadanie – z szybką i spójną akcją, charakterystycznym pierwszoosobowym narratorem i rozważaniami o naturze androida i człowieczeństwie – złożone jest ze znanych elementów i fabularnie niewiele w nim oryginalności, ale nie przeszkadza mu to być zdecydowanie udanym, wciągającym tekstem.
Sylwia Błach w „Kresie Adama” takżeposługuje się klockami, którymi bawiło się już wielu twórców. Niemniej, o ile kryminalny mniej więcej cyberpunk z awanturniczą akcją wymagał głównie wyrazistych postaci i spójnej akcji, żeby okazać się przyjemną i ciekawą lekturą, o tyle z polityczną dystopią jest gorzej. W ogóle to jest, moim zdaniem, konwencja niełatwa, grożąca popadnięciem w publicystyczne uproszczenia i powtarzanie kilku tych samych, uzależnionych od światopoglądu autora, zestawów diagnoz. Tu zaczynamy od piekła kobiet – łagodniejszej wariacji Opowieści podręcznej – i szybko dostajemy zestaw innych, sięgających tym razem gdzieś w rejony znane z Roku 1984: zniewolenie przez totalitarną władzę, kontrolę myśli przez obowiązkowe wszczepione chipy, program Eutanazja +, rozbicie więzi rodzinnych… Łapałam się przy lekturze na tym, że zamiast czytać, odhaczałam w myślach motywy, które muszą się pojawić w konwencjonalnym antyutopijnym świecie. Szkoda, że z tych odhaczonych pojawia się tu aż tak wiele. Może gdyby było ich mniej, ciekawy psychologicznie i koncepcyjnie pomysł na głównego bohatera – którego bunt przeciw systemowi ma polegać na dobrowolnym poddaniu się eutanazji z powodu wszechogarniającej, morderczej nudy świata, w jakim żyje – wybrzmiałby mocniej. Trzeba też podkreślić, że ten tekst, z jego greckimi tragediowymi odniesieniami, niebanalnie i ciekawie realizuje motto-tytuł antologii. Przed bohaterem, zaiste, parszywa robota, i to nie taka, o jakiej marzył…
Ostatni tekst zbioru, „Pokój z widokiem na wojnę” Marleny i Mariana Siwiaków, odwołuje się z kolei wprost do konwencji postapo. Mamy tu wszelkie elementy, jakiej po militarnym wariancie tejże możemy się spodziewać: ruiny miast, walkę o przetrwanie, bezwzględnych żołnierzy, dawną wojnę, swoiście rozumiane zombie… To nie jest do końca moja ulubiona tematyka, ale muszę przyznać, że przy całym ogrywaniu znanych już motywów tekst jest bardzo sprawnie napisany, trzyma w napięciu i dobrze się go czyta.
Ilustracja Adama Bieniasa do “Ostatniej bitwy Franza Maira” Agnieszki Fulińskiej
Generalnie, podobnie jak w przypadku poprzednich zbiorów opowiadań, firmowanych przez Fantazmaty, mamy tu do czynienia z zestawem udanym i ciekawym. Teksty pełne mniej lub bardziej czarnego humoru sąsiadują tu z trzymającymi w napięciu thrillerami i dziełkami o refleksyjnym czy filozoficznym charakterze. Antologia, mimo kilku nieco słabszych tekstów, generalnie trzyma równy poziom, a przy tym – zawiera kilka tekstów naprawdę bardzo dobrych i znakomitych. Warto też podkreślić w tym miejscu staranność korekty, redakcji i wydania, a także oddać sprawiedliwość ilustratorom, których praca także przyczynia się do dobrego wrażenia, jakie ten zbiór robi. By podsumować wyświechtanym, ale tu akurat nieźle pasującym sformułowaniem, w Umieraniu… każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie.
KRÓTKIE PODSUMOWANIE
Ocena zbiorcza: 7/10
Jeżeli masz mało czasu:
Chcesz psychologiczne/fantastyczne z lekko weirdowym konceptem: wybierz “Słowa, których nie powiem Łucji” Krzysztofa Matkowskiego; mój typ do Nagrody Zajdla 2019
Chcesz epickie z historią i wojną w tle: wybierz “Ostatnią bitwę Franza Maira” Agnieszki Fulińskiej
Chcesz fantasy z błyskotliwym światotwórstwem: wybierz “Pamięć kamieni” Kornela Mikołajczyka