Na początek, krótkie streszczenie, o co w tej serii postów chodzi. Od kilku lat otóż biorę udział w akcji Zew Zajdla – co oznacza, że po pierwsze, sama wysyłam propozycje nominacji do najważniejszej polskiej fandomowej nagrody. Po drugie, kiedy przychodzi pora ogłoszenia, jakie powieści i opowiadania zostały oficjalnie nominowane, czytam te propozycje, by wybrać z nich w końcu moje ulubione i zagłosować. To głosowanie można zrealizować na dwa sposoby: albo wybierając się na konwent w randze Polconu, w tym roku – Bachanalia Fantastyczne.
Rozpoczęłam już swój cykl recenzji z nominowanych tekstów – udało mi się podzielić wrażeniami z lektury opowiadania Krzysztofa Matkowskiego i Krzysztofa Rewiuka “Święci z Vukovaru” (to było jeszcze przed ogłoszeniem nominacji, bo to był mój typ, który nominowałam), z opowiadania Magdaleny Kubasiewicz “Sen nocy miejskiej” oraz z intrygującej powieści Macieja Głowackiego Pieśni Chołów; na stronie Esensji jest ponadto moja recenzja powieści Krzysztofa Matkowskiego Trzecia część człowieka.
Dzisiaj zamierzam napisać parę słów o opowiadaniu Katarzyny Bereniki Miszczuk “Gdzie Mikołaj nie może… tam diabła pośle”.
Uwaga: recenzja zawiera spojlery. Przejdź na dół, do tekstu po drugiej ilustracji, po krótką bezspojlerową rekomendację.

Te czerwono-zielone barwy, prezenty i gałązki choinki? Razem z tytułem nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do klimatu i okazji, z jakiej antologia powstała. A opowiadanie Katarzyny Bereniki Miszczuk znakomicie się w ten wigilijny klimat wpisuje.
Szczerze mówiąc, właśnie dlatego zastanawia mnie obecność tego tekstu na liście nominacyjnej. Nie budzi moich zastrzeżeń fakt, że jest na niej tekst tej autorki – Miszczuk jest pisarką popularną, mającą oddane fanki i wiernych czytelników, dziwi mnie więc raczej fakt, że doczekała się Zajdlowej nominacji dopiero teraz (wiem, wiem, krąg osób czytających Miszczuk i krąg głosujących na Zajdla niekoniecznie się przecinają). Nie dziwi mnie to również ze względu na jakość tekstu, bo “Gdzie Mikołaj nie może…” to opowiadanie całkiem udane, sprawnie napisane i przyjemne w lekturze. Nie. Dziwi mnie głównie fakt, że ten tekst jest tak bardzo okazjonalny, tak mocno związany z tym, co się w mediach i reklamie nazywa “świąteczną atmosferą”.
Opowiadanie Miszczuk zawiera w zasadzie wszystko to, co mogłoby znaleźć się w świątecznym odcinku jakiegoś miłego serialu zatrącającego o fantastykę. Fabuła jest dość prosta. Demon Azazel z litości nad pijanym Mikołajem bierze na siebie jego obowiązki i saniami zaprzężonymi w renifery rozwozi prezenty dzieciom; minęło już kilka tygodni jego misji, ale na szczęście dzięki cudownemu gadżetowi ciągle jest prawie północ tego właściwego dnia. No tyle że tym jednym razem Azazela ktoś zaskakuje – i nie wiem, czy was z kolei zaskakuje fakt, że to jest małe dziecko, konkretnie ośmioletni chłopczyk, bo mnie jakoś nie bardzo. Podobnie jak nie dziwi fakt, że Azazel odchodzi z jakimś dziwnym uczuciem w tym, czego nigdy by nie nazwał sercem, a chłopiec zostaje z cudownymi wspomnieniami spotkania z nie całkiem świętym dawcą prezentów.
I wiecie co? Okej, są w tym tekście uwagi o bardzo dobrej koleżance taty, która śpi z nim w jednym łóżku pod nieobecność mamy, i klątwa, wskutek której co ma stać, będzie wisieć, plus uwagi o piciu i leżeniu w kałuży własnych wymiocin – ale tak poza tym, mam wrażenie, ten tekst jest w stu procentach dla dzieci. Nawet to, że nie bardzo potrafię odczytać, czego szukał w ludzkich domach diabeł, czyli pewna komplikacja dorzucona pod koniec akcji (bo odpowiedź, że szukał czegoś w rodzaju iskierki dobra, odrzucam jako zbyt banalną nawet jak na tekst wigilijny) nie zmienia mojego poczucia, że “Gdzie Mikołaj nie może…” doskonale sprawdziłoby się jako – czytanka.
W tym stwierdzeniu chodzi mi nie tyle o ciepły, pozytywny klimat, jaki emanuje z tego opowiadania, w którym diabeł szybko i bez problemów dogaduje się z zamożnym (ładne mieszkanie, designerska choinka, drogi ekspres do kawy), ale smutnym i samotnym dzieciakiem. Chodzi mi raczej o to, jak wyraźnie wybrzmiewa w tym tekście – no, dydaktyka.
W opowiadaniu mamy przytoczoną in extenso, ujętą w opowieść Azazela, historię autentycznego świętego Mikołaja, która, choć przekazana z lekką dezynwolturą, jest na tyle szczegółowa, że dzieciak po lekturze powinien móc ją powtórzyć. Ale to nie wszystko – do tego mamy jeszcze polskie legendy związane z Mikołajem, uwagi o życiu dawnych Słowian, a nawet mini-wykład o tym, skąd w popkulturze wzięły się sanie, renifery i czerwony strój stereotypowego Świętego Mikołaja. Wszystko to podane jest po bożemu, jak na lekcji – owszem, w lekko ironicznym tonie przypisanym demonowi, ale jest to ironia i obrazoburstwo na poziomie mniej więcej Mitologii według Percy’ego Jacksona.
“Gdzie Mikołaj nie może…” to zdecydowanie najlżejszy z tegorocznych Zajdlowych tekstów, zarówno jak chodzi o pomysł, jak i realizację. To jest udany tekst, w sensie konstrukcyjnym, dobrze i szybko się go czyta. Postacie ma, jak chodzi o ich charaktery, owszem, wprost nie tyle z rekwizytorni popularnej prozy, co z zasobów Hallmarkowych filmów świątecznych, ale ci konwencjonalni bohaterowie w tej akurat formule nieźle się sprawdzają. Cieszę się, że popularna i lubiana jako autorka Katarzyna Berenika Miszczuk się w zestawieniu Zajdlowym znalazła – ale że akurat tym tekstem, to mnie ciągle nieco dziwi. I nie chodzi o to, że nie do końca jestem czytelniczką, dla której takie teksty się pisze – chodzi raczej o to, jak wyraźnie i typowo świąteczny się on wydaje, jak mało typowo nagrodowy

GDZIE ZNALEŹĆ: W tomie Wigilijne opowieści Wydawnictwa W. A. B. oraz w antologii opowiadań nominowanych do Nagrody Zajdla za rok 2020
ZA ILE: Opowieści wigilijne są do kupienia w papierze i ebooku (ceny odpowiednio od około 29 – 31 PLN). Antologia Zajdlowa jest natomiast do końca roku dostępna za darmo do ściągnięcia pod adresem widocznym powyżej.
DLA KOGO: dla lubiących baśnie (takie dla młodszych dzieci) i świąteczne klimaty. Dla osób mających ochotę na lekką, przyjemną i pozytywną lekturę, utrzymaną w pogodnym, bożonarodzeniowym nastroju.