Głosowanie na Nagrodę imienia Janusza A. Zajdla powoli zbliża się do końca. Ale nie martwcie się, parę opowiadań jeszcze zdążycie przeczytać – a ja podpowiadam, że warto spróbować sięgnąć akurat po to.
UWAGA: Dalsza część analizy zawiera spojlery, choć bardzo nieduże. Jeżeli naprawdę nie chcesz znać żadnych szczegółów, przejdź na koniec (po drugiej ilustracji), po krótką bezspojlerową rekomendację.

Opowiadanie Matkowskiego to labirynt – labirynt imion, przeszłości, świadomości i postaci, przez który szukamy drogi razem z bohaterem, choć on wie, mimo wszystko, więcej, niż czytelnik.
To nie jest pierwszy raz, kiedy uderza mnie w tekście tego autora jego zrozumienie dla ludzkiej natury. Matkowski nawet pisząc do antologii Ja, legenda nie kreuje postaci herosów – ani, tak po prawdzie, nie stara się ukazywać swoich bohaterów jako szczególnie miłych, sympatycznych czy sugerujących, że czytelnik mógłby ich pokochać. To nie znaczy, że nie można się z nimi identyfikować. Tak jak w poprzednim polecanym tu opowiadaniu Matkowskiego, tak i tu bohater jest, tu bardzo paradoksalnie, głodny życia – głodny zmysłowo, gwałtownie i z całej siły; i tę zmysłowość, ten głód czytelnik czuje niemal namacalnie, dzięki obrazowemu a jednocześnie oszczędnemu stylowi autora i jego bezbłędnemu panowaniu nad językiem. Odkładając ten tekst, czułam bohatera – czułam, wiedziałam, że gdzieś we mnie i pewnie w większości z nas siedzi ten sam rodzaj pragnienia: jeszcze krok, jeszcze raz skosztować potrawy, której zapach drażni umierające zmysły, jeszcze raz odjechać daleko, w zapamiętane z zapomnianego życia miejsce, jeszcze raz przekształcić kogoś na swój obraz i podobieństwo, jeszcze raz szukać, jeszcze raz – żyć. Nawet w umieraniu.
Nie chcę zdradzać konceptu, na którym ten tekst jest oparty – to za dobry pomysł, żeby go popsuć czytelnikowi w krótkiej polecankowej notce. Mogę powiedzieć jedno: tytułowe założenie antologii ten tekst realizuje aż za dobrze.
Matkowski jest oszczędny w opisywaniu emocji, nie popada w sentymentalizm ani w uczuciowe szantaże wobec czytelników, ale to nie znaczy, że tych emocji u niego nie ma: jeżeli chce, umie złapać czytelnika za gardło jednym zdaniem, tak jak łapie nieoczywistą historią miłosną, którą wplata w swój tekst. Koncept fantastyczny ogrywa niebanalnie i pomysłowo, zaczepiając go – jak już mówiłam – w starannie i wiarygodnie oddanych realiach psychologicznych. Jednocześnie nigdy nie pozwala nam zgubić z oczu faktu, że przy tym wszystkim jego tekst ma w sobie sporo z opowieści drogi, a nawet – z kryminału (jak bohater lekko ironicznie nazywa się Sherlockiem Holmesem, to pod pewnymi względami nie jest daleki od prawdy – poszukiwanie konkretnego wyjaśnienia i zrozumienia jest w końcu celem jego egzystencji, czymkolwiek by nie była).
I, widzicie, tak się złożyło, że wyszło mi z rachunków, że Krzysztof Matkowski napisał moje dwa ulubione opowiadania 2019. Serio, zapiszcie sobie to nazwisko.

GDZIE ZNALEŹĆ: antologia Fantazmatów Umieranie to parszywa robota
ZA ILE: Za darmo, do ściągnięcia w licznych formatach
DLA KOGO: Dla lubiących fantastykę osadzoną mocno w psychologii postaci – niebanalnych, niekoniecznie łatwo miłych i sympatycznych. Dla wielbicieli literatury fantastycznej nie uciekającej od realizmu w opisie rzeczywistości, odważnej przy tym literacko. Dla tych, dla którzy lubią efektowne rozwiązania w prowadzeniu narracji i niekoniecznie chcą mieć wszystko kawę na ławę i po kolei, z objaśnieniami.
Jeżeli komuś potrzeba informacji, jak nominować i głosować, albo w ogóle, o co chodzi z z tą nagrodą, to wszelkie informacje są na początku jednej z poprzednich notek z tego cyklu.
Też na nie zagłosowałam :))
LikeLike
Popieram 🙂
LikeLike